Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 czerwca 2008
Nie możemy dać się zastraszyć medialnym szczwaczom
Rozmowa z dr hab. Andrzejem Nowakiem, historykiem UJ

Marek Zelazny rozmawia z prof. dr. hab. Andrzejem Nowakiem, historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Arcana".

Jest Pan Profesor jednym z recenzentów głośnej już publikacji "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - dwóch historyków IPN, którzy swą pracę poświęcili m.in. analizie dokumentów świadczących o "agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy na początku lat 70.". W opinii wielu komentatorów jest to jedna z najważniejszych książek kilku ostatnich lat. Na czym polega jej wartość i znaczenie?

- Doktorzy Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk zebrali olbrzymi, imponujący wręcz zakresem przeprowadzonych badań, materiał źródłowy, bynajmniej nie tylko w archiwach dawnej SB. Włączyli do obiegu naukowego dużą liczbę świadectw także samego Lecha Wałęsy, który wielokrotnie, jeszcze w latach 1980-1981, wypowiadał się na temat swojego uwikłania we współpracę z SB. Autorzy, zebrawszy wielki i różnorodny materiał, wykonali następnie niezwykle drobiazgową pracę źródłoznawczą, badając starannie pochodzenie, kontekst, cechy wewnętrzne i zewnętrzne każdego wykorzystanego przez siebie źródła. Ta staranność i drobiazgowość czyni ich książkę chwilami wręcz nudną w lekturze, lecz nie chcę - oczywiście - robić w ten sposób swoistej antyreklamy tej publikacji. Stwierdzam tylko, że staranność w dochodzeniu do bardzo ostrożnie stawianych wniosków zdecydowanie przeważa w tej książce nad zarzucaną jej pogonią za sensacją. Wartość pracy obu historyków polega przede wszystkim na tym, iż jest pierwszym naukowym opracowaniem podejmującym jedno z kluczowych zagadnień naszej historii współczesnej. Do tej pory historycy unikali na ogół tych najbardziej drażliwych tematów. Nie ma żadnej biografii Jacka Kuronia, Adama Michnika, Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Nie ma nawet prób rzetelnej, naukowej, pełnej biografii głównych postaci życia nie tylko politycznego, ale kulturalnego, zaangażowanych w spory ideowe i polityczne ostatnich lat. Gdzie jest taka obszerna, wyczerpująca - na ile to dziś możliwe - biografia Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego czy Wisławy Szymborskiej? W Anglii, we Francji, w Stanach Zjednoczonych postaci tak ważne w debacie politycznej i kulturalnej miałyby już co najmniej po pięć, dziesięć biografii. U nas strach przed salonową nagonką, broniącą poszczególnych idoli, albo szczwającą przeciwko idolom wrogim, paraliżował do tej pory wielu badaczy. Cenckiewicz i Gontarczyk dokonali w tej postawie przełomu. I to dla mnie - jako historyka i jako czytelnika, i jako obywatela - jest najważniejsze.

Jak jako zawodowy historyk ocenia Pan Profesor potrzebę ukazywania historycznej prawdy o wydarzeniach ze współczesnych dziejów naszego kraju, choćby w odniesieniu do kłamstw i manipulacji zawartych w paszkwilu pt. "Sąsiedzi", czy w innej tendencyjnej, a przy tym jawnie antypolskiej i antykościelnej książce Jana Tomasza Grossa wydanej w Ameryce pt. "Fear" oraz w jej krajowym odpowiedniku zatytułowanym "Strach", za którego wydanie odpowiada oficyna Znak, a zwłaszcza w odniesieniu do niezwykle potrzebnej i istotnej, rozliczeniowej pracy historyków IPN?

- Prawda, dochodzenie do prawdy jest podstawowym drogowskazem w pracy każdego uczciwego badacza i dlatego nie powinniśmy bać się ukazywania prawdy nawet trudnej, nawet bolesnej. Problem z książkami Grossa polega na tym, iż w oczywisty sposób pisane są one z intencją inną niż dochodzenie do prawdy. Co więcej, są one pisane z pogwałceniem elementarnych zasad warsztatu historyka (notabene Gross nie jest z wykształcenia historykiem, lecz socjologiem). Często obecnie porównuje się krytyczny obraz przedstawiony przez Grossa z krytyczną, podważającą pewne mity książką historyków IPN na temat TW "Bolka". Otóż jest między nimi bardzo zasadnicza różnica - nie tylko w warsztacie historyka, którego badacze z IPN użyli w sposób zgodny z jego regułami, a więc nadający się do merytorycznej weryfikacji. Ważniejszą bowiem różnicę stanowi fakt, że J.T. Gross rzucił oskarżenie skierowane przeciwko całemu Narodowi. Historycy IPN mówią o błędach jednego człowieka. Uogólnienie, jakiego dokonał Gross, jest nie tylko nieuprawnione ze względu na metodologię, ale jest również moralnie skrajnie nieuczciwe wobec dziesiątków milionów Polaków, którym nie da się w żaden sposób przypiąć żadnego postępku czy tendencji antysemickich. W przypadku TW "Bolka" chodzi o konkretne czyny konkretnej osoby, które w oparciu o konkretne dokumenty można poddać rzeczowej analizie i oddać pod osąd tych, którzy się z tą analizą zapoznają.

Widzimy jednak, że nie brakuje osób, które a priori, nie przeczytawszy jeszcze pracy doktorów Cenckiewicza i Gontarczyka, zanegowały oraz podważyły wartość tej analizy i w ogóle odmówiły jej prawa do bytu, samych zaś autorów posądziły o brak kompetencji, a nawet obrzuciły inwektywami. Jakże inne były reakcje na fatalną merytorycznie i naganną warsztatowo książkę Grossa...

- Myślę, że warto w tym kontekście zestawić postępowanie takich osób z postępowaniem prof. Jerzego Roberta Nowaka w sprawie książki Grossa. Ci pierwsi, nie zapoznając się w ogóle z książką historyków IPN, z góry odsądzili ich od czci i wiary, a nawet stwierdzili, że nie będą jej czytać, będą natomiast konsekwentnie ją kontestować i krytykować. Jest to postawa całkowicie kompromitująca. Profesor Nowak nie pisał i nie wypowiadał się o książce Grossa, dopóki jej nie przeczytał i nie porównał wnikliwie - strona po stronie, niemal zdanie po zdaniu - jej wydania amerykańskiego z edycją polską. Ciekaw jestem, czy krytycy książki na temat TW "Bolka" zdobędą się na podobnie drobiazgową i wnikliwą analizę jej treści, jaką przedstawił prof. Nowak w książce "Nowe kłamstwa Grossa" czy też we wcześniejszej swej pracy pt. "Sto kłamstw Grossa". Przygnębia mnie fakt, że meritum historycznej argumentacji oceny fachowego rzemiosła autorów nie odgrywa niemal żadnej roli w dyskusji prowadzonej przez medialnych i politycznych naganiaczy, którzy siłą kłamstwa powtarzanego setki razy przez najpotężniejsze media albo też siłą konsekwentnego przemilczania niewygodnych faktów potrafią, niestety, skutecznie narzucić swoją wizję setkom tysięcy zmanipulowanych i ogłuszonych tą propagandową akcją odbiorców.

Jeszcze w 2005 r. Lech Wałęsa, odbierając z rąk ówczesnego prezesa IPN Leona Kieresa dokument przyznający mu status pokrzywdzonego przez PRL-owskie służby specjalne, mógł powiedzieć: "Dobrze, że są w naszym kraju takie instytucje jak IPN, które pomagają te sprawy wyjaśnić" (choć zapewne miał na myśli formułę: Dobrze, że jest Kieres). Dziś inaczej wyraża się o tej instytucji, zwłaszcza zaś o zatrudnionych w niej historykach, którzy pochylają się nad dokumentami dotyczącymi jego osoby. Jakich prawd zawartych w publikacji IPN może obawiać się Lech Wałęsa?

- Obowiązuje, powinna obowiązywać, prawna zasada: "Nemo iudex idoneus in propria causa" - Nikt nie jest odpowiednim sędzią we własnej sprawie. Lech Wałęsa, kiedy z pobudek czysto politycznych prezes Kieres przesądził o przyznaniu mu statusu pokrzywdzonego, wychwalał IPN pod niebiosa. Teraz, kiedy zgłębianie historii na temat także drażliwych kart biografii Lecha Wałęsy stało się możliwe w imię wolności badań historycznych, odsądza IPN i jego pracowników od czci i wiary. Problem polega na tym, że Lech Wałęsa, a w większym jeszcze stopniu niż on sam ludzie, którzy z powodów politycznych próbują zasłonić symbolem przywódcy "Solidarności" uwikłanie swoje, swoich przyjaciół, wreszcie całego systemu politycznego III RP w związki z dawnymi służbami, chcą zablokować prawo do poznawania prawdy historycznej i rezerwują sobie pełną kontrolę nad tym, co ma być podane "maluczkim" do wierzenia. Jest w tym wielka pogarda dla społeczeństwa, które "nie dorosło" do zmierzenia się z prawdą o historii części swoich elit, i jest poczucie wielkiej, bezmiernej chyba pychy tych, którzy przypisują sobie prawo do decydowania o tym "co jest, a czego nie było".

Przypomnijmy, że geneza IPN-owskiej książki związana jest z krakowskim dwumiesięcznikiem "Arcana", w którym na początku 2005 r. miały ukazać się materiały z teczki "Bolka" opracowane naukowo przez Sławomira Cenckiewicza. Publikacja została jednak zablokowana...

- Pismo, które współredaguję, od lat próbuje przełamywać salonowe i polityczne tabu III RP, jednak nie na zasadzie poszukiwania sensacji, ale w próbie przyciągania publikacji naukowych, źródłowych, wypełniających białe plamy naszej pamięci historycznej. Do takich, jak mi się wydaje, szczególnie ważnych publikacji należała - opracowana właśnie przez Sławomira Cenckiewicza - edycja najważniejszego dokumentu dotyczącego postawy i poglądów Lecha Wałęsy w momencie zwalniania go z internowania. Jest to stenogram rozmowy przeprowadzonej przez dwóch wysokich oficerów SB z Lechem Wałęsą 14 listopada 1982 roku. Inny przykład to dokumentacja rozmów prowadzonych przez oficerów SB z zatrzymanym przez nich Jackiem Kuroniem w latach 80. - bardzo istotne źródło do poznania gry politycznej prowadzonej zarówno przez władze PRL, jak i opozycję. Ta ostatnia publikacja wywołała największą falę nagonki na nasz dwumiesięcznik. Są i inne, jak np. rozmowy z Lechem Kaczyńskim i Anną Walentynowicz opublikowane u nas w 2000 r., a poświęcone ich relacjom z przygotowań i przebiegu strajku w sierpniu 1980 r. w Gdańsku. Gdy przed trzema laty chcieliśmy opublikować pierwsze opracowanie dr. Cenckiewicza poświęcone agentowi TW "Bolkowi", publikacja ta została zablokowana - jak oświadczył nam sam autor - przez jego zwierzchników z ówczesnego kierownictwa IPN.

Książka mająca właśnie swą oficjalną promocję wywołała już ostre polemiki. Czy spory o tę publikację nie są w istocie starciem zwolenników i wrogów przeprowadzenia prawdziwej lustracji? A szerzej: czy nie jest to dyskusja nad potrzebą rozliczenia się z przeszłością PRL i tzw. III RP oraz spór o ideę budowy IV RP?

- Książka Cenckiewicza i Gontarczyka w oczywisty sposób staje się bardzo istotnym głosem w dyskusji nie tylko o naszej historii, ale i współczesności. Przerażający obraz bezkarności, nadużyć władzy (chodzi np. o bezczelne wykradzenie przez Lecha Wałęsę i jego otoczenie dokumentów dotyczących przeszłości TW "Bolka") i akceptacji dla tych nadużyć władzy przez najsilniejsze, najbardziej opiniotwórcze media w III RP, wreszcie specyficznej roli systemu sądownictwa, które stało się w sprawie lustracji nie arbitrem, ale stroną - to wszystko tworzy istotny przyczynek do przekonania o potrzebie naprawy państwa, które mogło do tej pory funkcjonować w tak kaleki, patologiczny sposób.

Aby móc podejmować ważne zagadnienia i docierać z nimi do szerokich kręgów społeczeństwa, potrzebne jest forum umożliwiające publiczną dyskusję - mam tu zwłaszcza na myśli dostęp do mediów elektronicznych. Jak postrzega Pan rolę i potrzebę wzmacniania niezależnych mediów (takich jak np. Radio Maryja czy Telewizja Trwam), które nie poddając się dyktatowi politycznej poprawności, w odważny sposób realizują misję służenia Ojczyźnie i Narodowi?

- Sądzę, że obecnie najważniejszą sprawą w naszym życiu publicznym jest obywatelska walka o utrzymanie co najmniej tego minimum pluralizmu na scenie medialnej, jakie udało się osiągnąć w ostatnich 2-3 latach, a nawet staranie o to, by ten pluralizm wzmocnić i poszerzyć, abyśmy już nie mogli wrócić do stanu, kiedy byliśmy państwem jednej "Gazety".


15 czerwca br. wziął Pan udział w spotkaniu z mieszkańcami Krakowa, którzy uczestniczyli w debacie pt. "Polska wobec wyzwań współczesności". Jakie są powody, dla których postanowił Pan przyłączyć się do patriotycznej kampanii prof. Jerzego Roberta Nowaka?

- Powody, dla których zdecydowałem się wystąpić obok prof. Jerzego Roberta Nowaka, są dwa. Pierwszy - dla mnie chyba najważniejszy - to chęć okazania solidarności z osobą poddaną brutalnej nagonce w dużej, najbardziej wpływowej części mediów. Nie możemy dać się zastraszyć medialnym szczwaczom. Drugi powód to troska o stan polskiej polityki zagranicznej, w ostatnich kilku miesiącach zwłaszcza budzącej coraz większe zaniepokojenie. Skupię się tylko na wymiarze położenia międzynarodowego Polski. Tu widzę dwa bezpośrednio najważniejsze wyzwania. Pierwsze - to zagrożenie związane z ekspansywną, otwarcie neoimperialną polityką obecnych władz Rosji. Zmierzają one do podporządkowania sobie całego obszaru Europy Wschodniej i wytyczenia granicy wpływów z wybranymi partnerami z Zachodu (głównie z Niemcami) na obszarze Europy Środkowej. Drugie wyzwanie wiąże się z sytuacją Polski w Unii Europejskiej. Polsce potrzebna jest jedność i solidarność europejska, ale jednocześnie ta jedność nie może być fundowana na podstawach radykalnie sprzecznych z tradycją Europy i Polski, jako jej części od tysiąca lat. Jedność Europy nie może być także narzędziem interesów najważniejszych tylko państw naszego kontynentu.

Dziękuję za rozmowę.

Marek Żelazny

Z Naszego Dziennika

(esk)