Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
17 sierpnia 2008
Festiwal filmowy: Era Nowe Horyzonty
Zofia Górka

Z dniem 17 lipca 2008, Wrocław został opanowany przez miłośników kina. Ulice zapełniły się tłumami ludzi noszących koszulki z charakterystycznym logo, wertujących książeczki z programem, biegających z kina do kina, namiętnie dyskutujących o obejrzanych filmach… Rozpoczęła się ósma odsłona Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty.

Pierwsza edycja Nowych Horyzontów, powstałych z inicjatywy Romana Gutka, odbyła się w 2001 roku w Sanoku. Na przestrzeni siedmiu lat festiwal ten zdążył dwukrotnie zmienić swoją siedzibę (najpierw na Cieszyn, a następnie na Wrocław), a także urosnąć do rangi najważniejszej imprezy filmowej w Polsce.

Tegoroczny, trwający 10 dni festiwal był okazją do zaznajomienia się z pełnymi retrospektywami twórczości 6 reżyserów: Theo Angelopoulosa, Terence’a Daviesa (którego filmy cieszyły się tak ogromnym zainteresowaniem, że niestety nie wszystkim „horyzontowiczom” udało się na nie dostać), Witolda Leszczyńskiego, Piotra Łazarkiewicza, Alexandra Sroczyńskiego i Andrzeja Żuławskiego. Ponadto w cyklu „Nocne szaleństwo” zaprezentowano wybrane filmy z twórczości włoskiego maestro horroru, Dario Argento.

Foto: eranowehoryzonty.pl
Oprócz tego wyświetlono 16 filmów konkursowych z całego świata, nowe, również startujące w konkursie (tyle, że osobnym) filmy polskie, a także najnowsze dokonania uznanych twórców i „Odkrycia”, czyli najciekawsze debiuty. Do powyższej wyliczanki należy dodać cykle „Kino brazylijskie” i „Kino nowozelandzkie”, niezliczoną ilość koncertów, wystaw, imprez na wrocławskim rynku i wreszcie spotkań z twórcami filmów. Dla osoby, która trafiła na festiwal po raz pierwszy, natłok wydarzeń mógł być wręcz przytłaczający. Czego oczywiście nie należy uznawać za wadę festiwalu! Nie mniej jednak fakt, iż program imprezy jest tak bogaty, sprawia, iż relacja z Nowych Horyzontów siłą rzeczy staje się bardzo subiektywna. Każdy „horyzontowi cz” zmuszony jest do samodzielnego „rzeźbienia” swojego programu i wyboru interesujących go filmów bądź spotkań – nie sposób bowiem obejrzeć wszystkich filmów, zaliczyć każdego koncertu, wziąć udziału w spotkaniach z wszystkimi zaproszonymi twórcami. Do tego dochodzi sama ocena poszczególnych, niejednokrotnie kontrowersyjnych filmów. Toteż każdy uczestnik wynosi z festiwalu zupełnie inne wrażenia.


Foto: eranowehoryzonty.pl
Podkreśliwszy ową subiektywność, pragnę przedstawić moją relację z tegorocznego festiwalu. Pozwolę sobie zacząć od filmów, które wydają mi się być najbardziej adekwatne do nazwy festiwalu, czyli do tych, które faktycznie mogą poszerzyć filmowe horyzonty. Za takie dzieło uznałabym przede wszystkim najważniejszy dla mnie film tego festiwalu – niezwykły dokument Petera Geyera „Jezus Chrystus Zbawiciel”, będący zapisem prowokacyjnego one man show Klausa Kinskiego, które odbyło się w Berlinie na początku lat 70-tych i szybko przerodziło w walkę artysty z widownią. Relację z tego pojedynku ogląda się z zapartym tchem, w dużej mierze za sprawą charyzmatycznego, dzikiego Kinskiego w swojej – nomen omen – życiowej roli. Wyjątkowość tego filmu polega na śmiałym zabiegu nieingerowania w archiwalny materiał. Rola „reżysera” ograniczyła się tutaj jedynie do zmontowania zarejestrowanego przed laty materiału i dodania (świetnego skądinąd) podkładu muzycznego do napisów początkowych i końcowych. Tym samym Geyer uszanował siłę tkwiącą w samym, surowym materiale. Nagroda dla tego filmu (był on jednym z faworytów w walce o Grand Prix festiwalu) byłaby śmiałą, odważną decyzją, pozornie niesprawiedliwą w stosunku do pozostałych filmów (których twórcy musieli się bardziej natrudzić), jednak stanowiącą triumf talentu i geniuszu Kinskiego, triumf realizmu nad filmową fabułą, a przy tym naprawdę wyznaczającą kinu nowe horyzonty. Jednak większość widzów zadecydowała inaczej i w efekcie Grand Prix otrzymał najnowszy film Nowozelandczyka Vincenta Warda (który notabene, będąc gościem tegorocznego festiwalu, prezentował na nim retrospektywę swojej twórczości). Jego „Deszcz dzieci” to również dokument, jednak jakże odmienny od dzieła Geyera! Film Warda jest silnie zabarwiony emocjami i subiektywny – bo i przedstawia historię głównej bohaterki, starej Maoryski, z punktu widzenia zafascynowanego nią reżysera. Twórca „Deszczu dzieci”, aby ubarwić swoją opowieść, obficie korzysta z sekwencji zainscenizowanych – trudno o większy kontrast między tym dokumentem a „Jezusem Chrystusem Zbawicielem”.


Foto: eranowehoryzonty.pl
Innym filmem „poszerzającym horyzonty” był bez wątpienia kameralny „Obcy we mnie” niemieckiej reżyserki Emily Atef. Obraz ten poruszał trudny temat depresji poporodowej, który często spotyka się z niezrozumieniem otoczenia. To wyważone dzieło może służyć jako głos zwracający uwagę na ten ważny, a przecież wciąż niewystarczająco poważnie traktowany problem.

W ramach cyklu „Kino nowozelandzkie” można było zapoznać się z interesującym dorobkiem tej stosunkowo młodej kinematografii, który jeszcze nigdy nie został tak „okazale” zaprezentowany na żadnym festiwalu. Kino nowozelandzkie to w dużej mierze kino gatunków – widzowie mieli okazję przekonać się o tym oglądając takie filmy jak np. utrzymane w stylistyce westernu „Utu”, horror „Czarna owca”, komedia romantyczna z elementami realizmu magicznego „Cena mleka” czy utrzymany w komediowym tonie film akcji „Goodbye Pork Pie”. Jednak na pojęcie kina nowozelandzkiego składają się również znakomite filmy artystyczne. Wystarczy wymienić choćby wielokrotnie nagradzanego „Anioła przy moim stole” Jane Campion, opowiedziane bardzo oszczędnymi środkami (jakże odmiennymi od jej późniejszych filmów!) fenomenalne „Dojrzewanie” Vincenta Warda czy doskonały „Deszcz” Christine Jeffs.

Jednym z pokazów specjalnych festiwalu był seans „Każdy ma swoje kino”, projektu zrealizowanego przez 35 wybranych reżyserów dla uczczenia 60-tej rocznicy powstania festiwalu w Cannes. Każdy z twórców został poproszony o nakręcenie 3-minutowej etiudy, w której zawarłby swoją wizję kina. Ten niezwykły film to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika kina. Polecam zwłaszcza etiudy Romana Polańskiego i Larsa von Triera!

Nie do końca trafionym w moim odczuciu pomysłem okazał się być wybór kilku filmów Dario Argento w ramach cyklu „Nocne szaleństwo”. O ile samo zaprezentowanie dzieł tego twórcy jest oczywiście godne pochwały, o tyle sam wybór filmów nie wydał mi się być najszczęśliwszy. Obecność „Głębokiej czerwieni” i „Suspirii”, najważniejszych filmów Włocha, jest faktem oczywistym, jednak zaprezentowanie takich tytułów jak „Kot o dziewięciu ogonach” czy świadcząca o słabej formie reżysera „Matka łez”, jest już decyzją dosyć osobliwą. Czy nie lepiej byłoby zastąpić je kultowym „Tenenbrae” lub oszałamiającym wizualnie „Inferno”?


Foto: eranowehoryzonty.pl
Ważnym wydarzeniem festiwalu była także retrospektywa twórczości Andrzeja Żuławskiego, dająca wielu uczestnikom możliwość zapoznania się z pełnym przeglądem dzieł tego niezwykłego reżysera, jego specyficznym językiem filmowym i kwestiami, które w swych dziełach porusza. Seanse takich filmów jak „Moje noce są piękniejsze niż wasze dni”, „Najważniejsze to kochać” czy „Błękitna nuta” stanowiły dla mnie jeden z najważniejszych punktów festiwalu. Pozostaje mieć nadzieję, że owa retrospektywa stanie się impulsem do wydania wszystkich filmów Żuławskiego na dvd. Wiele ciekawych filmów można było „wyłowić” dzięki składającemu się z dwóch części cyklowi „Panorama współczesnego kina”. Jego pierwszą część tworzyła sekcja „Mistrzowie”, prezentująca najnowsze dokonania uznanych reżyserów o „wyrobionym nazwisku”, zaś drugą – „Odkrycia”, czyli debiuty młodych twórców. W ramach tej pierwszej można było zobaczyć m.in. rewelacyjne „Cztery noce z Anną” Jerzego Skolimowskiego (premiera w polskich kinach 12 września – nie wolno przegapić!), frywolną i zmysłową „Miłość Astrei i Celadona” Erica Rohmera, rozczarowujące „Czarne słońce” Krzysztofa Zanussiego, frapującą „Chaotyczną Anę” Julio Medema, niezwykłą, podszytą surrealizmem „Granicę świtu” Philippe Garrela czy bardzo ciepło przyjęty przez publiczność „Kwiat wiśni – Hanami” Doris Dorrie. Natomiast sekcja „Odkrycia” pozwoliła mi odkryć takie perełki jak fenomenalne chilijskie „Niebo, ziemia i deszcz” - piękne, kontemplacyjne kino z niezwykłą delikatnością przedstawiające relacje między ludźmi, a od strony formalnej przywodzące na myśl obrazy z filmów Andrieja Tarkowskiego; meksykańska „Opera”, nastrojowy, niedopowiedziany film drogi, wspomniany już „Obcy we mnie” czy eksperymentalny „snuj” „Śpiew ptaków”, film o ekstremalnie, wręcz irytująco wolnym tempie (pisze to miłośniczka Tarkowskiego i Tsai Ming Lianga!) i niezwykłych, czarno-białych zdjęciach, przedstawiający podróż trzech mędrców do Dzieciątka Jezus.

Podsumowując, należy gorąco pochwalić ideę utworzenia tak bogatego i interesującego festiwalu. Cieszy obecność filmów z egzotycznych zakątków świata, podobnie jak spora ilość filmów wyreżyserowanych przez kobiety – dodajmy, że niejednokrotnie filmów wybitnych („Obcy we mnie”, „Deszcz”, „Anioł przy moim stole”, „Kwiat wiśni – Hanami”). Ponieważ był to mój pierwszy festiwal Era Nowe Horyzonty, nie mogę porównać tegorocznej edycji z poprzednimi latami, jednak wśród stałych bywalców Ery przeważają głosy, iż był on w tym roku bardzo udany. Jedynymi wadami festiwalu były w moim odczuciu zaskakująco nierówny poziom filmów konkursowych (obok takich perełek jak „Jezus Chrystus Zbawiciel” czy przejmująca „Delta” Kornela Mundruczo można było napotkać pretensjonalny bełkot „O wojnie” Bertranda Bonello i „snuje” w stylu „W mieście Sylvii” Jose Luisa Guerina), a także fakt, iż nie zorganizowano wystarczająco dużej ilości dodatkowych pokazów filmów Terence’a Daviesa, które cieszyły się niewyobrażalnym powodzeniem wśród „horyzontowiczów” i na które w związku z tym bardzo ciężko było się dostać. Po intensywnie spędzonych 10 dniach (bywało, że oglądałam po 5 filmów dziennie) pozostaje mi, podobnie jak innym horyzontowiczom, powrócić do normalnego życia, odpocząć, na spokojnie przemyśleć obejrzane filmy i… cierpliwie czekać na przyszłoroczną edycję Nowych Horyzontów!