Lake Jindabyne.Photo: Paul Dion | Często jeżdżę do Jindabyne, ale znajoma trasa nigdy mi się nie nudzi. Najchętniej patrzę, jak kwitną przydrożne jabłonie, a potem jak rosną i dojrzewają czerwone jabłuszka. W piątek, 28 listopada na gałązkach widać było małe owocki o średnicy 1,5 centymetra. Tym razem jechałam przez Kanberę, w planie krótka wizyta w Polskiej Ambasadzie oraz dłuższe popasanie w National Library of Australia. Ambasada przygotowała prezenty dla aborygeńskich liderek Ngarigo; miałyśmy z Ulką Lang wręczyć je następnego dnia podczas konferencji zorganizowanej przez NPWS w Cooma. Natomiast w NLA miałam przestudiować listy Helen Heney pisane (do Lecha Paszkowskiego) w czasie, gdy powstawała jej paszkwilancka książka o Strzeleckim „In a Dark Glass”, wyd. 1961.
Miałam nadzieję, że będę mogła zrobić kserokopie 25 listów, okazało się jednak, że kopiować można, jak się ma zgodę autora, lub jego potomków. Helen zmarła jako stara panna, więc kogo tu o zgodę pytać? Musiałam zatem czytać i w wielkim galopie robić notatki. Z paszkwilancką książką Heney rozprawiali się przed laty Lech Paszkowski (artykuł w londyńskich „Wiadomościach”) i prof. Jerzy Zubrzycki (w „Historical Review”).
Na książce Heney „In a Dark Glass” wychowały się pokolenia Australijczyków i skutki tego odczuwalne są do dzisiaj. Przykład? Oto 25 listopada br. ukazał się w The Daily Telegraph artykuł Keitha Sutera pt.
Peak that flushes out heroics and romance, który dla celów archiwalnych przedrukowaliśmy w Pulsie.
W artykule o nowych toaletach na Mt Kosciuszko Suton pisze sporo o Strzeleckim i Kościuszce, widać jednak po różnych złośliwostkach, że korzystał z książki Helen Heney, a niestety, nie z wielkiego dzieła Lecha Paszkowskiego „Sir Paul Edmund de Strzelecki. Reflections on His Life”, wyd. 1997. Nie możemy więc ustawać w wysiłkach, aby promować w Australii książkę Paszkowskiego, który w sposób rzetelny przedstawia życie i działalność Sir Strzeleckiego i który cierpliwie polemizuje z „histeryczną” panną Heney. Na temat listów Heney do Paszkowskiego będę wkrótce pisać obszerniej; dzisiaj powiem tylko, że autorka zamierzała przedstawić Strzeleckiego jako oszusta i paranoika i że planowaną książkę postanowiła napisać z punktu widzenia porzuconej Adyny, z którą nie raczył się ożenić. Tak właśnie w latach 50-tych pisała do Paszkowskiego.
Jak to się stało, że pisarka pochodząca ze znakomitej inteligenckiej rodziny ( o więzach pokrewieństwa z wybitnym poetą Johnem Keatsem), autorka kilku powieści opartych na badaniach historycznych napisała książkę tak krzywdzącą dla Polonii australijskiej i która wyrządziła szkody trudne, a może nawet niemożliwe do naprawienia? W okresie II wojny światowej Helen pracowała na terenie Niemiec w obozie UNRA. Żyły do niedawna osoby, które twierdziły, że zakochała się bez wzajemności w polskim oficerze... pogoniła nawet za nim do Warszawy... nadaremno jednak, bo nie chciał się z nią ożenić. Czyżby więc książka rozgoryczonej kobiety była formą zemsty? Potrzeba wiele badań, abyśmy sobie na to pytanie mogli uczciwie odpowiedzieć.
Z Kanbery pojechałam do Adaminaby, aby namówić
Martę Karpińską (oraz panie z lokalnego kółka plastycznego) do udziału w konkursie graficznym („Strzelecki i jego ekipa”). Bardziej jednak potrzebna mi była pomoc Marty przy komponowaniu widokówki promującej K’Ozzie Fest. Następnego dnia Marta już od 6 rano szkicowała, rysowała i malowała buzie: Strzeleckiego (oczy szafirowe!), Macarthura (zielonookiego) oraz dwóch uśmiechniętych Aborygenów. Tak więc w dalszą drogę wyruszyłam z gotowym kompletem portretów.
Sprawa widokówek była wpisana w „agendę” naszego zebrania z Aborygenami. Tych spraw było zresztą więcej. Miałam nadzieję, że jeśli nie zdążymy wszystkiego omówić w czasie oficjalnej narady, to się jeszcze dogada w czasie wspólnej kolacji. Hola, hola! Ale okazało się, że możemy zaproszenia na kolację nie dostać. „Wszystko będzie zależało od tego, jak potoczą się negocjacje”- powiedział nam przez telefon dyrektor Dave Darlington. Powiadają, że jedyna zasada, jaka się sprawdza w kontaktach z Aborygenami to „always expect the unexpected”. Tak więc jechałam na naradę do Coomy z duszą na ramieniu. O 4 pm spotkałam się z Ulką pod hotelem High Country. Urszula, urodzona optymistka, też była niespokojna. Jedno potknięcie, jeden błąd i nasz dialog z Aborygenami mógł się urwać na wieki. No cóż, weszłyśmy i już po chwili Dave wprowadził nas na salę konferencyjną.
Po lewej: Dave Darlington. Foto Puls Polonii |
Referujemy sprawę pierwszą: to widokówki promujące K’Ozzie Festival. Pokazujemy wykonane przez Łukasza Świątka projekty trzech widokówek stanowiących historyczną całość i portreciki namalowane przez Martę. Pierwsza widokówka, z XVIII wieku, przedstawia Kościuszkę i jego czarnego towarzysza Agryppę Hull na tle Mt Kosciuszko. Druga, z XIX wieku, ukazuje ekipę Strzeleckiego wraz z dwoma aborygeńskimi przewodnikami na tle kwitnących paper daisies. Trzecia, z XXI wieku, ukazuje wspólną przyszłość w społeczeństwie wielokulturowym: aborygeński chłopczyk grający na gitarze, obok biała dziewczynka (z zespołu Syrenka, w stroju krakowskim). Delikatny problem do przedyskutowania, to podobizny Aborygenów. Trzeba być ostrożnym z publicznym pokazywaniem twarzy zmarłych Aborygenów. No więc jak przedstawić zmarłych przewodników z XIX w. – zwłaszcza, że nie wiemy jak wyglądali?
Po krótkiej dyskusji nastąpiła oferta pomocy. Widokówki nr 1 i 3 podobały się, zwłaszcza podobizna Agryppy wzbudziła zainteresowanie. Natomiast koncepcję widokówki nr 2 opracują dla nas sami Aborygeni prawdopodobnie na początku stycznia. Kolejny punkt zebrania, to konkurs graficzny na prace przedstawiające ekipę Strzeleckiego, w tym dwóch aborygeńskich przewodników. Przypominamy, jaka jest geneza tego konkursu. W czasie marcowego spotkania z liderkami Ngarigo z dumą pokazywałyśmy naszą piękną widokówkę z Górą Kościuszki, Kopcem Kościuszki i pomnikiem Strzeleckiego. Jedna z liderek szurnęła wtedy kartką: „To Strzeleckiemu stawiacie pomniki, a aborygeńskim przewodnikom nic?!”
Nasza pocztówka wg projektu Łukasza Świątka |
Po powrocie do Sydney zabrałyśmy się za research, aby zbadać, jaka była rola przewodników w czasie ekspedycji w Snowy Mountains i Gippsland. Okazało się, że jest wiele ciekawych opowieści, a Aborygen Charlie Tarra to niemal legendarna postać. Więc pomyślałyśmy, że aborygeńskim przewodnikom też należy się uznanie. Warto brać przykład z Kościuszki, który w czasie drugiego pobytu w Ameryce spotkał się z towarzyszem walk o niepodległość, Murzynem Agryppą i na pamiatkę wspólnej doli i niedoli ofiarował mu swój pistolet. Agryppa chwalił się tym pistoletem długie lata, a trzeba dodać, że żył baaardzo długo. Cudem odnaleziony i zidentyfikowany niedawno eksponat znajduje się dziś w jednym z amerykańskich banków, a czytamy o tym w książce F.C. Kajenckiego
„Thaddeus Kosciuszko. The Military Engineer of the American Revolution”.
Obecni na spotkaniu w Coomie Aborygeni obiecują, że ich artyści wezmą udział w konkursie. W tym momencie Dave oficjalnie potwierdza, że NPWS ufunduje indigenous award. Z kolei zapraszamy na K’Ozzie Festival właścicieli ziemi, na której rozciąga się Kosciuszko National Park. Bardzo nam zależy, aby tym razem nie obyło się bez „welcome to the country” i aborygeńskich tancerzy. Mówimy, że podobał się nam zespół „Doonooch” z Bega, który oglądałyśmy w Perisher Valley na otwarcie sezonu narciarskiego. Za takie zespoły dużo się płaci, a w ogóle outsiderom trudno złapać z nimi kontakt. Tymczasem słyszmy, że jest zgoda na „Doonoocha”! Na dodatek Dave informuje, że NPWS jako sponsor bierze na siebie wydatki związane ze sprowadzeniem zespołu na nasz festiwal. To miła niespodzianka, bowiem martwiłyśmy się, jak zdobyć fundusze na ten cel. Rod Mason (NPWS indigenous education officer) obiecuje, że poprowadzi festiwalowiczów na Mt Kosciuszko, prosi jednak, aby w grupie znaleźli się „spiritual leaders” naszej Polonii.
I na koniec krótka opowieść o Strzeleckim, jego wielkim dziele i rozdziale poświęconym Aborygenom. Rozdałyśmy komplety: rozdział z książki oraz
nasz wstęp zawierający streszczenie rozdziału i główne tezy Strzeleckiego. Zebrani byli sympatycznie zaskoczeni. „Strzelecki pisał o Aborygenach z troską i sympatią? W okresie podboju i kolonizacji?! I my o tym nie wiedzieliśmy? To naprawdę taki rozdział znajduje się w tej grubej zielonej księdze, którą pokazuje Ernestyna?”. Książka, którą niedawno kupiłam w internetowym antykwariacie, krążyła z rąk do rąk. Mamy wrażenie, że opowieść o Strzeleckim zrobiła na nich większe wrażenie, niż marcowe pogawędki o Kościuszce.
Zgodnie z sugestią dyrektora, który jest dobrze obeznany z zawiłościami aborygeńskiego protokołu „dyplomatycznego”, przystąpiłyśmy teraz do wręczania upominków z Ambasady RP, szczególnie rekomendując książkę o Irenie Sendler, która w czasach holokaustu ryzykowała własnym życiem, aby ratować żydowskie dzieci. Mamy nadzieję, że książka spodoba się liderkom plemienia, które ongiś zostało przez najeźdźców wygnane z rodzinnych stron i nieomal w całości wyniszczone. Może analogie historyczne pomogą nam się zbliżyć i lepiej poznać...
W tym momencie Rod Mason zwrócił się do dyrektora z propozycją zaproszenia gości (czyli nas) na kolację. Przytaknął mu chórek głosów. Tak więc była w czasie kolacji szansa nieformalnej pogawędki i dalszego budowania więzi. W takich momentach dużo się wzajemnie uczymy, dużo dowiedujemy. Miło było nam słuchać słów Roda: „misje Strzeleckiego tak dobrze się powiodły, a jemu samemu nic złego się nie stało, ponieważ czuwały nam nim troskliwie duchy naszych przodków. Strzelecki musiał być dobrym człowiekiem.”
Z radością i niedowierzaniem, że spotkanie zaowocowało poczwórnym sukcesem, ruszyłyśmy w strasznej ulewie do naszego schroniska w Jindabyne, aby następnego dnia rozjechać się do domów. W niedzielę 30 listopada na przydrożnych jabłoniach wisiały jabłuszka już nieco większe, miały średnicę 1,5 centymetra i 2 milimetry...
Ernestyna Skurjat-Kozek
|