Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 grudnia 2008
Horrorfestiwal 2009
Zofia Górka

Foto: wiadomosci.mediarun.pl
Pod koniec października 2008 w sieci kin „Multikino” odbyła się kolejna edycja Horrorfestiwalu. Jak tegoroczna odsłona prezentuje się w stosunku do tej z zeszłego roku?

Na wstępie należy podkreślić, iż z roku na rok „zasięg” Horrorfestiwalu staje się coraz większy: w drugiej edycji mogli wziąć udział widzowie z czternastu polskich miast, a nie dziesięciu, jak w zeszłym roku. Dużym plusem okazało się też „rozciągnięcie” festiwalu na niemalże cały tydzień, aby jednego wieczoru wyświetlane były maksymalnie dwa filmy. Dzięki temu można było jednocześnie dłużej cieszyć się festiwalem i brać w nim udział co wieczór, bez groźby „zarwania nocy”.

Jeśli chodzi o dobór filmów konkursowych, zwraca uwagę fakt, iż o ile w zeszłym roku twórcy festiwalu skupili się na azjatyckim kinie grozy, tak teraz postawili wyłącznie na horrory amerykańskie i europejskie.


Foto: lasplash.com
Pierwszy wieczór rozpoczął się mocnym akcentem: zaprezentowany na otwarcie festiwalu „Pop skull” okazał się wg mnie bezapelacyjnie najlepszym filmem konkursowym. Jest to przykład amerykańskiego nurtu kina niezależnego, a także filmu, który straszy w iście niekonwencjonalny sposób. Nazwałabym go skrzyżowaniem „Tarnation” Caouette’a ze „Wstrętem” Polańskiego. Fabuła nie zapowiada niczego oryginalnego: opuszczony przez dziewczynę nastolatek faszeruje się narkotykami, snuje po okolicy i w coraz mniejszym stopniu potrafi odróżnić rzeczywistość od majaków. Jednak bezkompromisowa forma, w jaką twórcy ujęli ową historię, sprawia, że mamy do czynienia z filmem nieprzeciętnym. Przede wszystkim zdumiewa niekonwencjonalny sposób prowadzenia narracji: widz zostaje wrzucony w sam środek koszmarnego świata, w którym nic nie zostaje mu wytłumaczone, w którym nikt zdaje się nie dbać o jego komfort oglądania – nie uświadczymy tutaj „typowej” pracy kamer czy muzyki. Pojawiające się na początku „Pop skull” ostrzeżenie dla widzów-epileptyków nie jest wyłącznie chwytem marketingowym. „Migające”, czasem prześwitelone zdjęcia, kakofoniczna, nieprzyjemna dla ucha muzyka – to wszystko ma sprawić, by widz całkowicie zatonął w świecie głównego bohatera, by „na równi” z nim przeżywał stany lękowe (fenomenalna, trzymająca w napięciu scena z „duchem”) i próbował oddzielić halucynacje od faktów. Jak już wspomniałam, tak nietypowe podejście do horroru bardzo mi się spodobało i po seansie stwierdziłam, że z chęcią zobaczyłabym więcej tak rozumianych filmów grozy.

Nie dziwi fakt, iż bezpośrednio po projekcji „Pop skull” twórcy festiwalu postanowili uraczyć widzów filmem „lżejszego kalibru”. Osobną sprawą jest , że niezwykle sprawne scenariuszowo hiszpańskie „Zbrodnie czasu” – bo o tym obrazie mowa – nie mają z horrorem zbyt wiele wspólnego. Mimo to nie nazwałabym umieszczenia ich w programie pomyłką - po głębszym namyśle trzeba dojść do wniosku, że film ten, podobnie jak „Pop skull”, prezentuje dosyć oryginalne spojrzenie na horror, i bynajmniej nie mam tu na myśli fantastyczno-naukowej otoczki. Chodzi mi raczej o zaskakujący (choć nie twierdzę, że niewykorzystywany wcześniej) pomysł, iż tym, czego obawiamy się najbardziej i co stanowi dla nas największe zagrożenie, jesteśmy… my sami.

Kolejny dzień okazał się gratką dla miłośników dokonań Dario Argento – w ramach festiwalu zaprezentowano dwa filmy ze słynnej trylogii Matek: „Suspirię” i „Matkę łez”. (Czemu pominięto „Inferno”?). O „Suspirii” napisano już chyba wszystko, co tylko da się napisać, więc pozostaje mi jedynie gorące polecenie tego dzieła każdemu horrormaniakowi, który jakimś cudem jeszcze go nie obejrzał. Natomiast nakręcona w 2007 roku „Matka łez” jest niestety dowodem na słabą formę reżysera. Fakt, że została zaprezentowana bezpośrednio po „Suspirii”, dodatkowo wzmaga to przykre odczucie. Częściowo w jego zatarciu pomaga „klimatyczna” scena pierwszego morderstwa (popełnionego notabene na Coralinie Cataldi-Tassoni, jednej z ulubionych „ofiar” Argento), żartobliwy epizod Udo Kiera w roli księdza (na marginesie: to niewiarygodne, ale Dario Argento zaczął okazywać zaskakującą sympatię w stosunku do kleru!) czy wreszcie możliwość odczucia prawdziwej grozy w kilku momentach. Jednak owe plusy nie stanowią wystarczającej przeciwwagi dla licznych minusów: fatalnych efektów specjalnych, niedopracowanego i naiwnego scenariusza, bazowania na tzw. ‘jump scenes’, a przede wszystkim braku tego, co możnaby określić mianem „ducha starego, dobrego Argento”.


Foto: slashfilm.com
Twórcy festiwalu zadbali także o miłośników filmowych stworów. W amerykańskim „The feeding”, stanowiącym hołd dla horrorów klasy B z lat 80-tych (i przypominającym nieco zeszłoroczny „Topór”), straszył wilkołak, natomiast w argentyńskim „Dying god”, będącym przedziwnym mariażem kryminału, monster movie i „horroru seksualnego” – kuriozalny demon.

Dużym zainteresowaniem publiczności cieszyła się piąta część kultowej „Piły”, mająca na festiwalu swoją premierę. Jako, że nie śledziłam zbyt pilnie poprzednich części i tym samym nie jestem na bieżąco z perypetiami „Pana Zagadki”, ciężko mi oceniać „Piłę 5”. Mogę jednak zapewnić wszystkich fanów, że z pewnością powstanie część szósta – zakończenie „piątki” nie pozostawia co do tego najmniejszych złudzeń!

Ciekawie zaprezentował się „Dead hours”, film „zakręcony”, przywodzący na myśl dokonania Davida Lyncha. Szkoda, że nie zdecydowano się na włączenie go do głównego konkursu. Spokojnie mógłby zastąpić np. „Czarodzieja gore”, film interesujący w założeniach, ale nie do końca udany.

Natomiast za najlepszy film festiwalu jury uznało „Stuck” – najnowsze dokonanie Stuarta Gordona, zdecydowanie nietypowe dla jego wcześniejszej twórczości. „Stuck” to kolejny przykład filmu „straszącego inaczej” – nie sposób go uznać za klasyczny horror. A jednocześnie trudno nie uszanować decyzji jury – bowiem niepokój, jaki wywołuje „Stuck”, utrzymuje się na długi czas po zakończeniu seansu, co więcej, cytując jury, „niezależnie od realistycznej konwencji filmu, jest to niepokój o metafizycznym wymiarze”.

Podsumowując, w porównaniu z zeszłym rokiem, druga edycja Horrorfestiwalu wydaje się być bardziej dopracowana (udogodnienia, jeśli chodzi o godziny i liczbę seansów), zaś dobór filmów konkursowych staranniej przemyślany (duża różnorodność „podgatunkowa” i sporo filmów spoglądających na horror z nietypowej perspektywy). Zabrakło wpadek na miarę zeszłorocznego wyczerpania zapasu okularków 3D, choć niewątpliwie za wpadkę należy uznać przetłumaczenie kwestii z filmu Argento „Mater Suspiriorum, that is Mother of Sighs” na „Mater Suspiriorum, czyli Matka Rozmiaru” [sic!]…

Kolejna relacja za rok!