Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
7 lutego 2009
Patriotyzm przedmiotem kpiny i szyderstwa?
Lech Z. Niekrasz
Publikujemy kolejny referat wygłoszony na grudniowej konferencji na Uniwersytecie Warszawskim, poświęconej roli Polonii. Link do referatu prof. Haducha

Dziękuję prof. Januszowi Kuczyńskiemu za zaproszenie i gratuluję organizatorom pomysłu zwołania tej konferencji. Wagę jej i znaczenie trudno przecenić dlatego, że tematyka polonijna, która w naszym dyskursie narodowym uchodzi – nie bójmy się użyć tego określenia – za piąte koło u wozu, staje dzisiaj na wokandzie uniwersyteckiej.

Jakkolwiek tematyką tą interesuję się jako dziennikarz od dawna, to jednak trudno byłoby mi cokolwiek sensownego dorzucić do tego, co nam powiedział był profesor Haduch. Wobec powyższego ograniczę się do kilku refleksji i wniosków.

Otóż nie ulega wątpliwości, że trajektorie życia Starego Kraju – jak zwykli nazywać Polskę Polonusi – oraz Polonii nie spotykają się, a to oznacza brak współdziałania czy współpracy. Dowód: żaden z rządów posierpniowych nie wpadł na pomysł, by w procesie tzw. transformacji wykorzystać doświadczenie oraz potencjał intelektualny i materialny Polonii, zdając się na wysoko opłacanych ekspertów, którzy nie mając pojęcia o polskiej specyfice i nie opuszczając hotelu Marriot doradzali naszym rządom wyzbywania się za bezcen całych branż gospodarki narodowej.

Trudno mówić o współpracy w sytuacji, w której znaczna część Polonii wykazuje przywiązanie do tradycji i religii, wyrażając poprzez te wartości swój patriotyzm, podczas gdy obie te wartości stały są w wolnej Polsce przedmiotem w najlepszym razie kpiny i szyderstwa jako synonim ciemnogrodu i ksenofobii. I tu drogi znacznej części Polonii oraz rządzących Polską elit posierpniowych wyraźnie się rozchodzą.

Przychodzi na myśl znane powiedzenie marszałka Piłsudskiego, że Polska przypomina obwarzanek: w środku pusty, a na obrzeżach kumulujący to, co najbardziej wartościowe i polskie, czyli patriotyzm. Dzisiaj należałoby powiedzieć, że tym pustym środkiem staje się Polska, a obrzeżem – Polonia. Trzeba widzieć te ludowe chóry i zespoły taneczne w polskich strojach narodowych na Białorusi czy w Argentynie, gdzie młodzież manifestuje w ten sposób swoje przywiązanie do kultury i tradycji narodowej dalekiej ojczyzny, której często nie oglądała na własne oczy.

Wiadomo wszem i wobec, że od dziesięcioleci Polska i Polacy są obiektem bezprzykładnej napaści tudzież zniesławiania, czemu ma odwagę przeciwstawiać się jedynie Polonia. Mówię – jedynie dlatego, że nie znajduje ona wsparcia ze strony polskiej służby dyplomatycznej. Odwrotnie, za stawanie w obronie dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej grozi jej zaliczenie w poczet antysemitów, czego doświadczyli m.in. prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal oraz stający w jego obronie prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych Ameryki Łacińskiej Jan Kobylański za to, że zaprotestowali przeciw lawinie kłamstwa i oszczerstw fabrykowanych przez podającego się za historyka niejakiego Jana Tomasza Grossa.

Ten ewidentny hochsztapler jest sztandarowym polakożercą, którego potępienie przez Polonię wywołuje potępienie tejże Polonii ze strony władających Polską elit i polskojęzycznych mass mediów. Równie monstrualny absurd trudno już sobie wyobrazić. Zasadna w pełni wydaje się przeto teza, że korzenie antypolonizmu wyrastają tutaj, nad Wisłą.

Najnowszym osiągnięciem w dziedzinie polityki wobec Polonii jest wprowadzenie tzw. czarnej listy. Istota sprawy polega, jak wiadomo, na zakazie kontaktowania się przedstawicieli polskich placówek dyplomatycznych i konsularnych z co bardziej aktywnymi działaczami Polonii, odważającymi się mieć krytyczny stosunek do wielu problemów krajowych, w tym do kadrowej polityki służby zagranicznej, która nie tylko w Ameryce Łacińskiej po prostu kompromitowała Polskę. Nie może się podobać Polonii aferzysta w roli ambasadora, który sprzedaje za dolary tytuł honorowego konsula Rzeczypospolitej Polskiej komuś, kto nigdy nie miał nic wspólnego z Polską.

Tak oto na czarną listę trafiają najczęściej najbardziej patriotycznie nastawieni Polonusi, co ma tę jedyną dobrą stronę, że stanowi rodzaj selekcji pozytywnej. Jest to jednak rzecz nie mająca w dziejach światowej diaspory swojego precedensu i byłoby to poniekąd zrozumiale w czasach Polski Ludowej. Jest to absolutnie niezrozumiale, kiedy za tego typu decyzją stoi Radosław Sikorski: Minister Spraw Zagranicznych wolnej Rzeczypospolitej. Kierowanie się zasadą divide et impera bywa na ogół skuteczne, ale pytanie, czy w odniesieniu do Polonii jest sensowne. Odwołując się do Talleyranda należy stwierdzić, że to nie jest zbrodnia, to jest błąd.

Polonusi, od Toronto po Buenos Aires, orientują się doskonale i na bieżąco we wszystkim, co dzieje się w Polsce. Z dalekiego dystansu widać lepiej, albowiem odległość wbrew pozorom wyostrza kontury faktów i wydarzeń. I trudno doprawdy oczekiwać, że patriotycznie nastawieni rodacy na obczyźnie będą bezkrytycznie podchodzić do wszystkiego, co dzieje się na polskiej scenie politycznej, społecznej czy ekonomicznej. A propos: polska komisarz w Komisji Europejskiej, Danuta Hubner, stwierdziła kiedyś, że polski interes narodowy jest trudny do zdefiniowania. Wypada zauważyć, ze trudności ze zdefiniowanem interesu narodowego nie miewają Angela Merkel i Włodzimierz Putin.

Faktów dowodzących rozmijania się podejścia elit krajowych i Polonii do takich wartości, jak patriotyzm, wierność narodowej tradycji oraz poczucie interesu narodowego, można przytoczyć bardzo wiele, ale o faktach dżentelmeni podobno nie dyskutują. O faktach nie dyskutują również uczeni, którym eo ipso przysługuje status dżentelmenów.

Nauki ścisłe, jak matematyka, fizyka bądź chemia nie wpływają na politykę, natomiast dyscypliny z zakresu szeroko pojętej humanistyki – jak najbardziej, czego dowiódł ostatnimi czasy Uniwersytet Wrocławski, kompromitując się pretekstem, dla którego anulowano konferencję poświęconą tak fundamentalnej kwestii, jak polityka historyczna naszych sąsiadów ze Wschodu i Zachodu. W tym przypadku nauka ustąpiła miejsca politykierstwu ocierającemu się o propagandę.

Wyrażam niniejszym nadzieję, że ta konferencja nie tylko przysporzy chwały Uniwersytetowi Warszawskiemu za podjęcie leżącego odłogiem tematu, ale również zainicjuje nowe i pozbawione elementów propagandy podejście do problemów Polonii, która stanowi bądź co bądź jedną trzecią narodu polskiego i z tego choćby tylko względu zasługuje na jak najbardziej poważne traktowanie również przez naukę polską.

Lech Z. Niekrasz

usopal@netgate.com.uy