Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
20 marca 2009
Wspomnienie przyjaciela o śp. Jurku Prociuku
Marek z Polski
Z glebokim smutkiem odebralem wiadomosc o smierci mego przyjaciela Jerzego Boleslawa Prociuka, zmarlego 8. grudnia w dalekiej Australii. Wiedzialem o jego smiertelnej chorobie i moglem sie spodziewac Jego odejscia, ale nie sadzilem, ze to nastapi tak szybko. Liczylem, ze w dniu wigilijnym bede mogl jeszcze telefonicznie przekazac mu moje zyczenia. Niestety, ostatni raz rozmawialem z nim telefonicznie we wrzesniu ubieglego roku. Mowil juz cicho i mial ochrypniety glos. Potem rozmawialem juz tylko z jego zona Halinka.

Jurka poznalem w Elblagu w pazdzierniku 1945 r. w szkole. Oto, jako nowego ucznia wprowadzono mnie do przepelnionej sali (dzis bylyby to trzy lub cztery klasy) i w lawkach nie bylo juz miejsc. Jakis kedzierzawy blondyn z opaska na oku (ciagle robily mu sie jeczmienie) zrobil mi odrobine miejsca obok siebie. To byl wlasnie Jurek. Od razu przypadlismy sobie do gustu chociaz roznily nas zyciorysy.

On, z matka i bratem Tomkiem, przeszedl wywozke w stepy Kazachstanu. Ojciec, oficer, dostal sie do niewoli niemieckiej w 1939 r. i slad po nim zaginal. Ja, z rodzicami, przetrwalem okupacje w kraju. Po wojennej tulaczce znalezlismy sie z rodzinami w Elblagu, gdzie probowalismy przetrwac glod i nedze. Razem chodzilismy po opuszczonych przez Niemcow domach, szukajac czegos do jedzenia (glod byl wtedy wielki).

Na znalezionych rowerach odbywalismy wycieczki po okolicy. Przyjazn nasza trwala dalej pomimo, ze rozdzielono nas. Chodzilismy bowiem pozniej do roznych szkol, ale po lekcjach spotykalismy sie organizujac coraz to dziksze zabawy. Poznalismy nawzajem nasze rodziny - bylismy jak bracia. Bywalem na wszystkich jego zjazdach rodzinnych, a on bywal z kolei na moich.

Jurek wciagnal mnie do Zeglarstwa. Ja natomiast zachecilem go do jazdy na nartach. Pierwszy wspolny wyjazd na narty był do Zakopanego. W pozniejszych latach studenckich jezdzilismy na sprzecie wypozyczonym z Akademickiego Zwiazku Sportowego na obozy narciarskie w Karkonoszach i Sudetach. Domyslam sie, ze Jurek byl bardziej zzyty ze mna niz ze swoim rodzonym bratem Tomkiem.

Obydwaj, nie moglismy sie pogodzic ze zniewoleniem Polski i uzaleznieniem Jej od bolszewickiej Rosji. Obydwaj marzylismy o Szkole Morskiej lecz w tym okresie, obciazeni „zla” przeszloscia, nie mielismy na to najmniejszych szans. Zastanawialismy się co dalej z soba poczac, gdyz grozilo nam wcielenie do wojska i koniec kariery.

W 1954 r pod koniec wakacji moj wuj z Wroclawia zawiadamil mnie o dodatkowych zapisach na nowy wydział Inzynieryjno-Ekonomiczny Przemyslu Spozywczego, przy Wyzszej Szkole Ekonomicznej we Wroclawiu. Zdecydowalem się zdawac i zapytalem Jurka :"moze Ty chcialbys sie tam wybrac ?" Jurek odrazu sie zgodzil. JEST SZANSA!!! Zaczelismy przygotowywac sie do egzaminu wstepnego. Jurek pomagal mi w matematyce, z ktorej bylem slaby. To dzieki niemu zdalem ten przedmiot z dobra ocena.

Hurra, jestesmy przyjeci na studia, dostalismy status studentow i wcielenie do wojska zamienilo się w studium wojskowe na uczelni. Zaczal sie w naszym zyciu nowy etap - najlepszy okres zycia studenckiego. Jurek byl zawsze bardzo aktywny. W listopadzie 1956 r. , po przewrocie gomulkowskim, jak grzyby po deszczu, powstawaly t. zw. "Komitety Rewolucyjne". Oczywiscie Jurek zostal przewodniczacym takiego komitetu na naszej uczelni. Ja, jak zawsze, bylem pol kroku za nim. Razem przegladalismy archiwum dawnego ZMP (Zwiazek Mlodziezy Polskiej), i ujawnilismy donosicieli na kolegow, ktorych donosy przechowywano w zbiorach tej komunistycznej organizacji.

W styczniu 1957 r., przed wyborami do Sejmu PRL, zalozylismy Komitet Wyborczy, chcac przeforsowac kandydature naszego lubianego i cenionego profesora historii gospodarczej, Wincentego Stysia. To niestety sie nie udalo, bo umieszczono go na osmym miejscu na liscie wyborczej, a wejsc moglo tylko siedmiu. W tym samym roku , po wyborach, wladze zlikwidowaly niewygodne dla nich, komitety rewolucyjne.

Wtedy Jurek, zauwazyl, ze odradza sie harcerstwo polskie. Moze tam znajdzie sie okazja aby dzialac, cos zrobic dla Polski. Tak wiec zjawilismy sie Komendzie III Hufca Wroclaw Poludnie i podjelismy prace w harcerstwie. Obaj wiedzielismy, ze gomulkowska odwilz nie potrwa dlugo. Nalezy dzialac szybko i zrobic jak najwiecej, w jak najkrotszy czasie. Jurek zalozyl druzyne starszoharcerska w naszej uczelni przygotowujaca nas studentow do pracy harcerskiej z dziecmi i mlodzieza. Ja zostalem druzynowym w Szkole Podstawowej i bylem jednoczesnie czlonkiem druzyny starszoharcerskiej. W Komendzie Hufca, Jurek poznal druzynowa Halinke, swoja przyszla zone.

Po skonczeniu naszych studiow znowu nasze drogi się rozeszly. Jurek dostal prace na Slasku, w Ziebicach, a potem w Pietrzykowicach a ja znalazlem prace - na Wybrzezu w Gdansku-Wrzeszczu. Nagle, w pazdzierniku 1960 roku, gdy byłem w Elblagu u rodzicow, Jurek zjawil się u mnie i powiedzial: „wiesz odnalazl się mój ojciec w Australii i chce nas sciagnac do siebie. Wybudowal tam dom i czeka na nas”. Jurek powiedzial mi, ze ostatni raz widzial ojca 21 lat temu i wciaz widzi go oczami 6-cio letniego chlopczyka, jak siedzi na koniu w mundurze kapitana 22 Dywizji Strzelcow Podchalanskich, drobny wasik, twarz powazna, spokojna z szabla w reku, jak na paradzie prowadzi swa kompanie ciezkich karabinow maszynowych II Batalionu 6 Pulku. "Takim go widzialem na Sybirze, skladalem raczki do modlitwy proszac Boga o zdrowie dla taty i nasz powrot do Polski”.

Zapytalem Jurka, a, chcesz tam jechac? W kraju miał przeciez bardzo dobra posade na stanowisku dyrektora Przetworni Owocowo-Warzywnej w Pietrzykowicach. Jurek odpowiedzial: „Nie, ale boje sie, jak po tak dlugiej rozlace uloza sie stosunki miedzy matka a ojcem. Poza tym, Tomek jest powaznie chory, ma zaawansowana cukrzyce i pewnie tez bedzie wymagal mojej opieki.” I tak, w styczniu 1961 r. zrobilismy w Warszawie, pozegnanie Prociukow. Na odjezdnym, gdy sie zegnalismy, zauwazylem, ze Jurek ma na sobie, podszyte wiatrem, paletko, a zima byla wtedy ostra. Powiedzialem: "Jurek wez moj polplaszcz marynarski, (ktory byl moja najwieksza duma), a mnie daj swoje paletko, abym mial w czym wrocic do Gdanska". Dalem mu to, do czego bylem bardzo przywiazany, ale wiedzialem, ze w tym okryciu porzadnie sie prezentuje. Pozniej dojechala do niego Halinka, z ktora sie ozenil i stworzyl wspaniala rodzine.

Po wyjezdzie ich do Australii, utrzymywalismy tylko lacznosc korespondencyjna. Dwa, albo trzy razy spotykalismy sie, gdy Jurek przyjezdzal do Polski. Byly to dla nas dni wielkich wzruszen i nieprzespane noce wspomnien. Opowiadal o swoim trudnym australijskim zyciu zawodowym, o swojej rodzinie, corkach Tomka, zmarlego wczesniej, a takze o sprawach Polonii australijskiej. Zorientowalem sie, ze jest bardzo zaangazowany w dzialaniu na jej rzecz. Jak zawsze, takze i tam, byl bardzo dzielny i aktywny.

Nieoczekiwane i symboliczne nasze spotkanie mialo miejsce w 2000 roku w czasopismie Semper Fidelis , wydawanym przez Towarzystwo Milosnikow Lwowa i Kresow Poludniowo-Wschodnich. W 5 numerze z 2000 roku na str 6. zamiescilem artykul p. t. ”Przypomniec „Polskie Termopile” opisujac bitwe pod Zadworzem 17 sierpnia 1920 roku. W 2000 r.- w 80. lecie bitwy zostalem zaproszony na uroczyste obchody, jako syn wlasciciela majatku Zadworze. Uroczystosc rozpoczela sie msza sw. przy, znajdujacych się na mojej ziemi, mogilach poleglych Orlat lwowskich. Do tego samego numeru, na str. 16, moj przyjaciel Jurek napisal artykul: „Sybiracki wspominek”. Co za nadzwyczajne spotkanie - mieszkamy na dwoch innych krancach swiata a spotykamy sie w tym samym numerze tego Pisma.

Roznie potoczyly sie nasze losy, ale nasza przyjazn, przetrwala. Jurku! gdy i na mnie przyjdzie czas, powitaj mnie tam, w tym innym swiecie.

Marek