Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 lipca 2009
Wróżby z końskiej jatki... czyli intymność po niemiecku
Jan "Skarga" Dydusiak
Wróżby z końskiej jatki... czyli intymność po niemiecku i co z niej wynikło. Powroty (edycja 2-ga)

Najpierw przekroiły ciemniejącą czaszę nieboskłonu eskadry ultrasonicznych myśliwców, później - potężne kadłuby bombowców. Tak jak się niespodzianie pojawiły, tak równie niewiarygodnie szybko znikły. Jakby zdmuchnięte kurtyną nadchodzących błyskawicznie ciemności. Potem zapanowała równie przerażająca, śmiertelna cisza. Słyszałem bicie własnego serca, czułem pływ swego krwioobiegu. Stałem wraz z grupką ciekawskich na wzgórzu. Ponad miastem.

Już mieliśmy się rozejść, zniknąć wśród chaszczy pokrywających gruzy starego, gdy czarna jak atrament, rozpostarta nad nami zasłona nocy, rozbłysła nagle nikłymi gwiazdkami. Migocząc – spięte niewidzialnym łańcuchem - niczym światła choinki, opadały coraz niżej. Gdy znalazły się w zasięgu ręki próbowaliśmy je złapać. Niczym dzieci ganialiśmy, podskakując, zgarniając w ręce te – zesłane niewątpliwie przez bogów, świetliste kuleczki. Musiałem być sprawniejszy od innych, bo wkrótce miałem w dłoniach ich aż cztery. Zdawałem sobie sprawę z wielkiej wartości tych tajemniczych, niebiesko wypolerowanych - obiektów. One były zwiastunem nowego. Przyszłością.... Lecz jednocześnie rozumiałem, że nie przyjdzie się nimi cieszyć zbyt długo. Od zboczy podchodziła bowiem tyraliera.

W pośpiechu wspiąłem się i przykucnąłem tuż za załomem, na winklu gzymsu, gdzie rury wchodziły w ściany budynku. Inni nie zdążyli. Z ciemności wyławiałem zduszone okrzyki i suchy trzask paralizatorów. Przeszli tuż, tuż. Przykurczyłem się, przylgnąłem, nieomal wtopiłem w ścianę. Udało się. Lecz czy na długo? Będą szukać póki mnie nie znajdą. A wtedy? Znanym sobie kanałem przedostałem się do wnętrza budynku. Tu też nie było bezpiecznie. Jeden z napotkanych przyjaciół ostrzegł mnie; wiedzą o tobie. Przebierz się. Narzuciłem kurtkę ochroniarza, nasunąłem głęboko kaszkiet. Uff. Najwyższy czas. Z góry schodzili oni. Ci, którzy decydują, ci, którzy wyrokują, ci, którzy skazują. Schodzili nieśpiesznie. Pewni siebie, swej władzy.

Spod daszka obserwowałem ich nic niewyrażające twarze. Intelektualistów o zmutowanych facjatach wielkiego ideologa, reformatora fiskalnej eutanazji. Kim byli? Kto ich postawił na piedestale? Mówiono - szeptem oczywiście, że zostali sklonowani w laboratorium jednego z ościennych mocarstw. Zadrżałem. Towarzyszyły im dwa potężne - o mordach Argosa - psiska. Rany, wyczują zapach. Wyczują mój emanujący na zewnątrz strach, przerażenie. Zapomniałem, że ten sam zapach wydzielają wszyscy. Przeszli. Byłem na chwilę bezpieczny.........

Sen mara Bóg wiara – mawiała pewna ekspedientka z końskiej jatki na Barłożnej, która nie tylko liczyć umiała, lecz i wykształcenie u starej wróżbiarki pobierała. W każdym śnie znajduje się zapowiedź rzeczy nieuniknionych, które nadejść muszą i nic szanowny pan na tę okoliczność nie poradzisz. No właśnie, nic nie poradzisz. Ostatni odcinek podroży pokonywałem w kompletnym odrętwieniu. Znieczulony na wszystko. Posępnie wpatrzony w rozciągający się poza oknami krajobraz. Gdyby samolot zaczął teraz spadać, prawdopodobnie nie zareagowałbym. Jak to możliwe?

Bo przecież, jeszcze dwie godziny wstecz, umęczony dwudziestogodzinną podróżą, z tłumem podobnie ogłupiałych pasażerów, gnałem przez długie korytarze, miotałem z podręczną, skądinąd ważącą dobre pół tony torbą. Na lotnisku we Frankfurcie panował kompletny bajzel. Coś, co ewentualnie można sobie wyobrazić, ale tylko w koszmarnym śnie. Deutsche ordnung pokazał swą nową twarz. Obojętną na logikę, mającą w nosie pasażerów. Jestem w tranzycie a muszę przejść przez system kontroli, przez emmigration. Chcę tylko zmienić samolot – deklaruję, nie kryjąc swej frustracji. Na bramce odzywa się sygnał. Kierują mnie na stronę. Obmacują elektronicznym detektorem. A ja piszczę. Znaczy się - wyje detektor. Muszę opróżnić kieszenie, zdjąć buty, pasek. Majtki mogę zostawić. Szczęściarz....

Spece wyraźnie nie rozumieją, że trafili na człowieka z żelaza. A może? Zastanawiam się. Parę tygodni wstecz leżałem na stole operacyjnym. I jak przez mgłę przelatuje wizja dwóch sanitariuszek nurkujących pod stołem. Czegoś szukały. Czyżby w szpitalu zanotowano manko w zestawie użytych instrumentów chirurgicznych?

W końcu po przebiegnięciu - tym razem kłusem – kolejnych kilkuset metrów, znajduję okienko Lufthansy. Obserwuję jak tubylec z rejonu półw. Arabskiego usiłuje wytłumaczyć uśmiechniętej, tym niemniej sceptycznej urzędniczce, dlaczego wizę do Anglii ma wbitą wyłącznie z arabskim tekstem. To jest wiza angielska! - upiera się, a urzędniczka by nie antagonizować podnieconego petenta, cierpliwie wyjaśnia: to potrwa tylko chwilkę, – po czym sięga pod pulpit i za chwilę pokazuje się trójka mundurowych.

A była to tylko zapowiedź wydarzeń, które nieuchronnie nadchodziły. Pewnie – przed podróżą - winieniem był przysiąść i mocno się zastanowić: czy warto? Ale cóż. Jestem istotą słabą. Nie mam siódmego zmysłu. Nie mogłem przewidzieć. Nie miałem koło siebie owej - czytającej senne majaki, wróżącej z kaszanki - kramarki. Stoję tym razem w kolejce do emmigration. Ze mną stoją setki podobnych mnie; zdesperowanych, mających połączenia za parę, paręnaście minut, nieprzygotowanych na totalny, niemiecki bałagan - pasażerów. Razem z nimi, usiłuję przechytrzyć system, być sprytniejszy. Zmieniam błyskawicznie kolejki. Na darmo. Gdy wreszcie podchodzę do okienka dowiaduję się, że oznakowania nad kantorami urzędników mających sprawdzić mą wiarygodność - są niewiarygodne. Tak!

Pan winien stanąć w tamtej kolejce - informuje urzędas, gdy wręczam mu swój paszport. Jak to? Przecież – i tu wskazuję na klarowny znak mówiący „dla posiadających inne, niż europejskie paszporty”. Wkurzam się, ale przecież urzędnicy pod każdą szerokością geograficzną mają rację. Zrezygnowany patrzę na falujący tłum.

Ktoś z tyłu ociera się o mnie. Trwa to tylko ułamek sekundy. Czuję czyjeś delikatne dotknięcie na mym pośladku. Ja rozumiem; nie dalej jak zaledwie dwadzieścia lat wstecz, nawet ma bratanica – wówczas, co prawda tylko 5-cio letnia dama, zbulwersowana mą urodą – wyrażała swój niekłamany zachwyt, ale molestowanie i to w miejscu publicznym? Co powiedziałaby na to Baśka? Odwracam się by przywołać ową ognistość do porządku i znajduję, że miast przystojnej, długonogiej bruneto-blondynki, stoi za mną osobnik - nie dość, że płci ohydnej, to o paskudnie owłosionych, nieogolonych nożyskach, i na domiar tego – ryży!

Do szarych komórek, z opóźnieniem (tym niemniej) dociera podejrzenie. Łapię się za cztery litery w miejscu intymnego dotknięcia i odkrywam prawdziwą, straszną w wymowie, intencję szemranego „adoratora”. Tylnia kieszeń w mych spodniach jest pusta. Rany. Nogi miękną. Mój portfel? Rzucam oskarżycielskie pytanie. Rozkłada ręce. Lustruję go. Mam ochotę wyfrandzolić w tą bezczelną, złodziejską gębę, spuścić manto. Wiem, że to on, ale wiem też, że już pozbył się towaru. Jak to zrobił? Straciłem wszystko. Karty kredytowe, gotówkę na wczasy, forsę tak pieczołowicie składaną na pierwsze, przygotowywane tak długo, wydanie książki w kraju. Na ugiętych nogach staję przed kolejnym urzędnikiem.

- Okradziono mnie - wykrztuszam.
- My nie od tego – informuje i kieruje mnie na policję. Policja okazuje się, że też nie od tego. - Jesteśmy policją graniczną. Pan potrzebuje lokalnej. Dopiero wtedy rejestruję trzymany w ręku paszport i wpięty weń boarding pass. A więc polecę dalej, ale muszę zblokować karty. Jeden z mundurowych, z tych, którzy „nie są od tego” – mimo to, życzliwie bierze mnie pod swą opiekę, przeprowadza dalej. Bez kolejek. Przechodzę obrzucany zawistnymi spojrzeniami nieświadomych mej tragedii.

Wypełniam druki. Są życzliwi, współczują, pozwalają na odbycie paru rozmów z Australią, choć - gdy wyjaśniam: lecę na holiday do Polski, do rodziny – ich relacja ulega błyskawicznej, przedziwnej transformacji; a...Polak! Na twarzach – nie mam wątpliwości - wykwitają ironiczne uśmiechy. Trwa to ułamek sekundy, ale są one dla mnie bolesne. Płacę frycowe za przekręty, za handlarzy, złodziei samochodów, za zorganizowanych w mafijne struktury „rodaków” spod tego samego, co i ja znaku: „made in Poland”. To nie Australia. Pod tą szerokością geograficzną – być Polakiem, nie brzmi wcale dumnie.

I tak witam rodzimą ziemię. Goły i wcale nie wesoły. A przecież podróż zaczęła się całkiem sympatycznie. Pokład A380. Mam miejsce przy oknie. Dodatkowe, podręczne schowki na bagaż, ubranie. Jest przestrzennie. Nareszcie samolot, gdzie mogę wyprostować swe przydługawe giry. Obsługa singapurskich linii - jak zawsze - na najwyższym poziomie. Sąsiadka, starsza pani, dzieli się ze mną swymi spostrzeżeniami; wie pan, mam wrażenie, że jestem nie pasażerem, lecz ich gościem.

Podzielam tę opinię, jednak pod pretekstem pospacerowania, wyprostowania kości - uciekam w tył. Męczy mnie jej elokwencja. Urodziła się w "prusiech" wschodnich. Matka była Polką, ale – wie pan - dorzuca, o tym dowiedziałam się dopiero w parę dobrych lat po wojnie. Z uwagi na bezpieczeństwo rodzice trzymali nas w nieświadomości.

Trochę mnie to dziwi, – czemu utrzymywano w tajemnicy fakt polskości matki już na 11 lat przed wojną? Kim był jej ojciec? Co pamięta z wojny? Byłam mała i okres ten, aż trudno uwierzyć patrząc z perspektywy, był jednak dla mnie wielką przygodą. Kiedy miałam labę od szkoły. Wspomina; bombardowania – czas spędzony w schronach, licytacje z rówieśnikami:
U nas spadły dwie bomby.
A u nas jedna, ale mamy za to zerwany dach. Powód do dumy i zazdrości.

Mieszkała w Belzen. Pytam o obóz koncentracyjny. Poważnieje; nic nie wiedziałam, chyba nikt w mieście nic nie wiedział. Trzymano w tajemnicy przed nami. Był schowany w lesie i tak zakamuflowany, że nie mieliśmy pojęcia, co się tam dzieje, o okrucieństwach za drutami. Czy mówi prawdę???

Kolejna pasażerka, z którą rozmawiam w przerwach między skrętem głowy a próbą podniesienia się z poniekąd planowanego pochyłu [gimnastyka mająca podobno zapobiec tworzeniu się skrzepów krwi], bacznie mnie obserwując - informuje: lecę ze swoją dziewczyną. A ja – trzymając fizjonomię na wodzy, szalenie niepoprawny ksenofob – zastanawiam się; co mnie to do cholery obchodzi? Czy ja każdemu chwalę się, że mam spieprzony kręgosłup? Że nawala mi nerka, że jestem inwalidą? Każdy ma prawo do swej inności, lecz czy ułomność, winna być powodem obnoszenia się z nią? Czy szczególna w tym przypadku - bo intymna indywidualność przystarawej pudernicy nie winna pozostać li tylko jej, prywatną sprawą?

raz w Sydney - o dziwo, szedł chłopak z dziewczyną, oboje tej samej płci

... Z troską myślę o przyszłości funduszy emerytalnych. Kto zarobi na jej rentę? Skąd znajdą się środki na ochronę zdrowia tych, którym natura poskąpiła swej hojności? Grosiki na szkolnictwo, bezpieczeństwo, na ochronę granic? Kto zarobi, kto zapłaci, jeśli poprawni, manipulowani, trzęsący gaciami politycy, będą forsować zgubną, sprzeczną z żywotnymi interesami państwa, politykę: dość ciemnoty, bierzta się baby za baby, chłopy za chłopy! Soduma i Gumora - powiedziała pewna intelektualistka znana z tego, że nie rozumie - tak jak i ja - postępu.

Przesiadka, na B747 to tak jakby przejście z autokaru marki Mercedes na wysłużoną dumę polskiego przemysłu samochodowego, produkt rodem z Sanoka. A kiedy pasażerka przede mną rozkłada swój fotel – dopełnia się miarka. Skrępowane, wyczerpane ciało woła: pomocy! Cierpiąc, filozoficznie rozmyślam; że starszych panów, i owszem, stać nieraz na nie lada poświęcenie, wysiłek by li tylko zadowolić wiotką przedstawicielkę płci przeciwstawnej, ale broń Boże (i przepuklina), nie z ciężarem brutto kanapy, na której owa dama spoczywa. „Czasem przemknie się powoli,
z trudem wspina się po schodach,
lecz gdy dojrzy młode ciało
– to krew burzy i prostuje,
mimo gośćca, że skurcz w nogach”

No właśnie... w nogach. Będę musiał zajść do zakładu krawieckiego. Z niezrozumiałych przyczyn nogawki spodni znów się wydłużyły. Trzeba będzie założyć mankiety o kolejny centymetr.

Jan "Skarga" Dydusiak

Polska - lipiec 2009

cd. edycji 2 „Powrotów” wkrótce.