Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
2 grudnia 2009
Lekarze-więźniowie Auschwitz-Birkenau (5)
Zdzisław Jan Ryn
Kliknij tu, aby przeczytać pierwszą część relacji

A oto druga część relacji

Trzecia część relacji - kliknij tutaj

W rewirze obozu cygańskiego, założonego w marcu 1943 roku, obsadę szpitalną stanowili więźniowie, przeważnie Polacy. Z głównego obozu przeniesiono tu między innymi lekarzy Ludwika Kotulskiego, Witolda Kuleszę, Adama Przybylskiego, Tadeusza Szymańskiego i Tadeusza Śnieżko. W końcowej fazie istnienia tego szpitala na stanowisku tzw. starszego szpitala był lekarz Polak, więzień polityczny dr Rudolf Diem. Wśród 30 lekarzy było 18 Polaków, nie mówiąc o polskim personelu pomocniczym. To z tego szpitala dr Józef Mengele skierował do komór gazowych przeszło tysiąc Cyganów chorujących na dur wysypkowy. Zagazowanie nastąpiło 26 maja 1943 roku. Podobny los spotkał pozostałych, tyle że rok później.

Możemy sobie wyobrazić poczucie bezsilności personelu lekarskiego. Obóz cygański przestał istnieć. Polscy lekarze zostali skierowani do pracy w karnych kompaniach obozu oświęcimskiego lub do obozów w Niemczech.

Obóz Buna-Monowice (Oświęcim III) był największym podobozem Oświęcimia. Od początku działało tam ambulatorium i szpital. Szpitalem obozowym kierował więzień dr Stefan Budziaszek, pochodzący z Oświęcimia. Z polskich lekarzy pracowali tam także więźniowie Tadeusz Rutkowski, Czesław Jaworski i Stanisław Makowski (lekarz I oddziału chorób wewnętrznych). W porównaniu z innymi rewirami tutaj dało się poprawić warunki bytowe chorych więźniów. Z materiałów, jak mówiło się w obozie, „zorganizowanych” w szpitalu skonstruowano prosty aparat rentgenowski. Doktor Budziaszek zapoznał z tą konstrukcją lekarza SS, a ten postarał się o brakującą lampę. Aparat został uruchomiony i służył chorym. W podobny sposób skonstruowano aparat do elektrowstrząsów, jako jedynego sposobu leczenia ostrych zaburzeń psychicznych. Dzięki temu udało się uratować życie niejednego chorego więźnia.

Wobec braku leków lekarze stawali przed trudnym dylematem etycznym: jak „sprawiedliwie” rozdzielać leki. Czy podawać każdemu choremu niewielkie ilości leku, ale wówczas mało skuteczne, czy też leczyć intensywnie i skutecznie tylko wybranych chorych; a jeśli tak, to według jakiego kryterium ich selekcjonować. Za poradą innych lekarzy-więźniów – opowiadał dr Makowski – leczyłem sulfonamidami przede wszystkim ludzi młodych. Po przebyciu ciężkiej choroby mieli oni jeszcze możliwość przeżycia obozu. Aby chronić chorych przed eksterminacją, na przykład cierpiących z powodu gruźlicy płuc lub stawów, fałszowano rozpoznanie. Polscy lekarze-więźniowie byli też zatrudnieni w tzw. Rewirze dla jeńców radzieckich. Byli to Józef Żegleń i Kazimierz Hałgas. Ich praca polegała jednak głównie na rejestracji jeńców i organizacji przekazywania ich zwłok do dołów w Birkenau.

Musimy pamiętać, że polscy lekarze-więźniowie nie byli jedynymi lekarzami w obozie. Więziono tu wielu lekarzy różnej narodowości i wyznania. Zdaniem Stanisława Kłodzińskiego, najlepszego znawcy zagadnienia, w rewirach było wielu zasłużonych lekarzy-więźniów Żydów i innych pracowników służby zdrowia. Zdołali oni uratować wielu więźniów, sabotowali mordercze cele lekarzy SS, dawali dobry grunt pod konspiracyjne poczynania więźniów. Podobnie, wśród lekarzy Niemców znaleźli się tacy, którzy narażając się na śmierć, odmawiali udziału w eksterminacji więźniów.

Lekarzom w rewirach towarzyszyli więźniowie-pielęgniarze i więźniarki-pielęgniarki. Dzielili los lekarzy, w dobrym i złym. Zapisali równie chlubną kartę w ratowaniu więźniów. Na kartach „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” przytoczono wiele innych przykładów humanitarnej i bohaterskiej postawy lekarzy i pielęgniarek więzionych w Auschwitz-Birkenau. A to przecież drobny fragment tego, co działo się w innych obozach, w więzieniach, w ruchu oporu, nie mówiąc już o tym, co działo się po zakończeniu wojny. Bowiem ci, którzy przeżyli, zostali naznaczeni piętnem obozowych urazów na zawsze. Mało tego, przekazują to piętno drugiemu i trzeciemu pokoleniu.

"Kiedy dziś myślę o tych piętrzących się stosach trupów, ogarnia mnie przerażenie. Przecież te wszystkie trupy to byli LUDZIE, na miłość Boską, tyle ludzi, dlaczego było ich tak dużo, nie chcę wierzyć w to, że to był obóz zagłady, uprzytamniam sobie tylko, że to byli ludzie. Nie znajduję odpowiedzi, dlaczego pozwolono na to, dlaczego świat nie interweniował, przecież to byli ludzie. Ileż to ludzkich głów, ileż serc, które dla kogoś biły, ile par oczu różnego koloru, dlaczego bezkarnie ginęli ludzie. [...] Wojna się skończyła, świat XX wieku przeszedł nad tym do porządku dziennego. Rodzą się nowi ludzie, tamtych jednak nikt nie zastąpi..." – mówiła Maria Ślisz-Oyrzyńska.

Kiedyś w obozach – rozważał Jan Marszałek – pośród niekończących się dyskusji dochodziliśmy do wniosku, że po doświadczeniach ostatniej wojny i obozów nastąpi jakiś potężny zwrot człowieka ku Bogu. Ludzkość będzie szukać wartości ponadczasowych, ponadludzkich, jakiegoś oparcia niezależnego od zmiennej woli człowieka, aby na nich oprzeć wzajemne współżycie, by już nigdy nie powtórzyły się ani wojny, ani obozy. Jakże daleko jesteśmy dzisiaj od tamtej wizji przyszłości....

"Zapewne także o więźniach-lekarzach myślał Antoni Kępiński – sam były więzień obozu koncentracyjnego Miranda de Ebro w Hiszpanii, kiedy pisał: Jeśli w życiu obozowym, w tym „anus mundi” tyle było poświęcenia, odwagi, miłości drugiego człowieka, a więc zjawisk w tych warunkach – zdawać by się mogło – zgoła niemożliwych, to właśnie dzięki tej wewnętrznej wolności." Tu medycyna wkroczyła dosłownie in articulo mortis – snuł rozważania Roman Niewiarowicz. Zjawisko jakże częste potem, już w obozie koncentracyjnym [...], gdzie każdy zabieg, każda pomoc niesiona przez naszych lekarzy odbywała się zawsze w obliczu stałego zagrożenia śmiercią dla więźnia-lekarza i więźnia-chorego [...]

Na lekarzy były zwrócone oczy dziesiątków tysięcy więźniów. Oni byli tą jedyną ostoją, u której można było szukać pomocy i ratunku. Działali pod niespotykaną nigdy i nigdzie presją poczucia swojej roli i odpowiedzialności. Kiedy już wszystko zawodziło, zawsze ostatnią przystanią pomocy czy ocalenia mógł być tylko polski lekarz. [...] Garstka lekarzy, bo zaledwie kilku, a choćby, jak w wielkich obozach, kilkunastu i te dziesiątki, dziesiątki tysięcy więźniów chorych, poranionych, skrajnie wyczerpanych, z których każdy potrzebował natychmiastowej pomocy i leczenia – takie były proporcje. A do tego najlepsza wola, okropna świadomość, czego potrzeba, i dwie, najczęściej puste, ręce. I ten ogrom nędzy gnijącej i zdychającej dokoła. Bo w obozach się nie umierało – tam się zdychało. To było celem i zamierzeniem „nowych twórców świata”.

Profesor Jan Sehn, współpracownik „Przeglądu Lekarskiego”, napisał: Zbrodnie przeciw ludzkości są nie tylko hańbą dla ich sprawców i policzkiem wymierzonym przeciw rodzajowi ludzkiemu, są one przede wszystkim ostrzeżeniem, do czego ludzkości w jej przyszłych dziejach poniżyć się nie wolno.

Jakże prorocze były słowa mistrza Antoniego Kępińskiego: "Nie osiągnęli hitlerowcy swego celu, nie oczyścili świata mimo milionów ofiar [..] pokazali natomiast światu, do czego prowadzić może obłędna ideologia. Dymy Oświęcimia, miejmy nadzieję, będą przez długi jeszcze czas ostrzeżeniem przed zaślepieniem, nienawiścią i pogardą dla drugiego człowieka. Gotowe formuły myślenia i działania, ślepe słuchanie rozkazu mogą w skutkach być bardzo niebezpieczne i dlatego trzeba na siebie wziąć cały ciężar odpowiedzialności za swe myśli, uczucia i czyny. [...] Anus mundi ukazał światu człowieka w całej rozpiętości jego natury: obok potwornego bestialstwa – bohaterstwo, poświęcenie i miłość".

Ksiądz Konrad Szweda, pielęgniarz i sanitariusz w oddziale chorób zakaźnych, napisał: Nawet za drutami kolczastymi [lekarze] byli wierni swojej przysiędze ratowania zdrowia i życia wszystkich ludzi, bez względu na rasę i narodowość. Dlatego też w obozach tak blisko siebie kroczyły: podłość i wielkość, bestialstwo i heroizm [...] Straszliwej nienawiści potrafili oni przeciwstawić miłość, a pogardzie człowieka – głęboki szacunek dla godności ludzkiej. To stawiało nas na nogi, ratowało przed zwątpieniem i pomagało przeżyć obóz.

Nie dziwi, że inicjatorami, autorami i naukowcami, którzy podjęli się redagowania „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim”, okazali się lekarze – byli więźniowie obozów koncentracyjnych: Stanisław Kłodziński, więzień Auschwitz-Birkenau, i Antoni Kępiński, więzień obozu w Miranda de Ebro w Hiszpanii. Przez przeszło 30 lat towarzyszył im bezinteresownie mgr Jan Masłowski, jedyny żyjący członek zespołu redakcyjnego.

Na zakończenie przytoczę słowa byłego prezydenta Włoch Giuseppe Saragata, umieszczone na tylnej okładce książki Rytm śmierci: "Ci, którzy chcieli zabić człowieka, osiągnęli skutek wręcz odwrotny: uczynili go silniejszym i szlachetniejszym. Ci, którzy usiłowali zniszczyć wartości ludzkie, bezwiednie zasiali ziarno wielkiego i podniosłego odrodzenia. Oświęcim dowiódł raz jeszcze, że żadna otchłań zgrozy nie może zniszczyć ludzkości i złamać woli człowieka, by żyć w wolności, godności i sprawiedliwości".

Zdzisław Jan Ryn