Lech Paszkowski | Nasz filmowiec Oskar Kantor rzucił hasło: lecimy do Melbourne filmować ekspertów, którzy się w moim filmie wypowiedzą na temat Strzeleckiego; to w sobotę, a w niedzielę wpadniemy na Federation Square, obejrzymy Polish Festival. Hasło-ziarenko trafiło natychmiast na podatny grunt: Asia Kaniewska, Łukasz Karpiński i ja, gotowi do eskapady, porobiliśmy rezerwacje na najtańszy samolot, spakowaliśmy ulotki reklamujące Festiwal Kościuszkowski (do rozdawania na Federation Square) , trochę antologii „Strzelecki and His Team – Achieving Together” i płyt z piosenkami o Strzeleckim i Kościuszce do sprzedaży. Byłam na tyle podekscytowana, że zapomniałam, iż boję się latać samolotem. „Tiger” leciał równiutko, jak po desce do prasowania. Zabawa dopiero zaczęła się przy schodzeniu z wysokości. Samolot zeskakiwał po kilka „schodków” na raz.
Wystraszona uwiesiłam się na ramieniu Łukasza. Aśka była dzielna i z rozbawieniem patrzyła na siedzącą obok niej parę, która kurczowo trzymała się za ręce. Oskar zaczął monologować: co będzie to będzie, stanie się to, co mamy zapisane w gwiazdach, więc nie ma co się bać. Na to Łukasz sprawdził mu ręce: „A co masz łapy takie spocone? Przecież widać, że się boisz!” Myślę jednak, że Oskar miał ręce spocone "przypadkiem", wszak wiadomo, że uwielbia wszelkie ryzyko, skoki z helikoptera, siadanie krokodylowi na pysku, nie mówiąc o zimowej wyprawie śladami Strzeleckiego.
Na lotnisku w Melbourne wynajęliśmy samochód, w który zapakowaliśmy skąpy bagaż osobisty i pokaźny bagaż filmowy. Łukasz nie dopuścił mnie do kierownicy, co nawet przyjęłam z ulgą, bo byłam bardzo chora, a wirus coraz bardziej mnie osłabiał. W poczuciu luksusu i fajnej przygody, prowadzeni przez GPS, pojechaliśmy na drugi koniec miasta do Państwa Lili i Lecha Paszkowskich, do domu pełnego książek i „Kultur” paryskich.
Wielokrotnie rozmawiałam z Panem Lechem telefonicznie, ale tego dnia miałam zaszczyt poznać go osobiście. Jego książki o Polonii australijskiej, Strzeleckim, Lhotskim i inne publikacje stoją u mnie w domu na honorowym miejscu, są w częstym użyciu; zwłaszcza do „Strzeleckiego” zaglądam prawie codziennie. I teraz była okazja poznać legendarnego autora!
Wielki Lech na tle portretu Małego Lecha |
Państwo Paszkowscy z gośćmi z Sydney |
Łukasz odwiózł Panią Lilę i mnie do pobliskiego kościoła, po czym wrócił asystować Oskarowi, Aśka natomiast wyznaczyła sobie dyżur w kuchni. Pogaduszki i nagranie zakończyły się dosyć późno, a my jeszcze mieliśmy filmować drugiego eksperta, Pana Witka Łukasiaka. Pakowanie sprzętu, jazda nad morze do Państwa Łukasiaków, ponowne ustawianie sprzętu. Wspaniałą kolację przygotowaną przez Panią Jagodę przesunęliśmy na późniejszą porę, byle skończyć filmowanie. Jeszcze potem dyskusja na temat scenariusza filmu Kantora „Mt Kosciuszko - The Frozen Years” i wreszcie siadamy do stołu. Od stołu w salonie przechodzimy do stołu w ogrodzie – wszyscy bowiem – oprócz mnie – palą papierosy (lub popalają). Moje wystawianie się na wiaterek w ogrodzie wykorzystał wściekły wirus. Oj, dał mi potem popalić! Do dziś nie mogę wyzdrowieć.
Nocne rodaków rozmowy przeciągnęły się do 5 rano, kiedy wreszcie padliśmy na gościnne posłania. Budziki i komórki zaczęły wyć o 7,30 rano. Mieliśmy zamiar dojechać na Federation Square przed 9 rano, aby jak najbliżej sceny dowieźć sprzęt filmowy; Oskar miał bowiem zadanie do wykonania: sfilmować występy dzieci i młodzieży. Ale zanim się wygrzebaliśmy, zanim dojechaliśmy malowniczym, nadmorskim bulwarem do City, było już dobrze po 10-tej. Wyrzuciliśmy Aśkę i Oskara z bagażami przy Federation Square, bowiem o 10.30 miał zacząć filmować. A my pojechaliśmy zwrócić samochód. W tym zamieszaniu zgubiliśmy adres „Avisa” i jeździliśmy po City „na nosa”, w końcu ujrzeliśmy szyld i zwróciliśmy samochód. Upał straszny, nie chciało się nam galopować pieszo, więc wzięliśmy taksówkę na Federation Square. Jazda była koszmarnie powolna, bo taksówka musiała się zatrzymywać na każdym przystanku tramwajowym, żeby przepuścić pasażerów. Obiecywałam sobie, że jak już dotrę na festiwalowy plac, to się ułożę na betonie i smacznie zasnę. Ale gdzie tam!
|
|
|
Federation Square is where cultures meet, friends meet, minds meet and worlds meet. No wonder all of Melbourne is saying, 'Meet you at Fed Square!'
Federation Square to indeed miejsce niezwykłych spotkań. Jako pierwszą spotkałam wiceprezeskę federacji organizacji polskich w Południowej Australii, Gosię Skałban z Adelaide. Poznałam też rodaka z Sydney – Stefana Wisniowskiego (The University of Sydney), prezesa Fundacji Kresy-Syberia, inicjatora wirtualnego muzeum; uścisnęłam dłoń konsulowi Gromannowi, którego niedawno spotkałam w Adelaide. Były i spotkania z rodakami z Melbourne – tych było oczywiście najwięcej: pogawędka z prezesem Krzysztofem Łańcuckim, przezabawne spotkanie z Księdzem Rektorem Słowikiem (w pierwszej chwili nie poznałam go, bo był ubrany po cywilnemu i z wielką tabliczką Artistic Director na piersiach).
Krążąc po stoiskach spotykałam starych i nowych znajomych. W namiocie „Tygodnika Polskiego” miłe pogawędki z redaktorami: Józefą Jarosz i Jankiem Skibickim, obok w Bohemia Travel z panią Anią Kurzak, w kantorku „SBS” spotkanko ze Zbyszkiem Puszko; na wielkim stoisku „Wszystko co Polskie” królował zawirusowany Paweł Gospodarczyk, który właśnie wrócił z Polski; tam załatwiał sprawy związane z Kosciuszko Run 2010, tam też był łaskaw odebrać w imieniu Pulsu Polonii nagrodę, którą nam przywiózł i przekazał. W tłumie wypatrzyłam Tadeusza Matkowskiego z "Pumy" i Jurka Starzyńskiego z kamerą, widać zamierzali filmować festiwal, może dla TV Polonia?
Moim „domem” tego dnia było stoisko szkolne Federacji Organizacji Polskich w Wiktorii, którym dowodziła Bożena Iwanowska. Tu najczęściej odnajdywali mnie różni ludzie, w tym z kochanego SBS: najpierw Halina Zandler, potem Ewa Figiel; był też pobyt w Radiu SBS (które mieści się tuż przy Federation Square!), tam spotkanie z Joanną Todisco, a pod koniec dnia dłuższe plotki z Zandlerami przy „Okocimiu”.
Zapraszamy do wysłuchania fragmentów relacji Radia SBS z Federation Square w opracowaniu redaktorów Ewy Figiel i Zbigniewa Puszki.
Posłuchajcie rozmowy z małymi artystami
Co mówią nasze piękne Misski Polonii? "Ja bardzo lubię ciężko pracować!"
Ośrodek Polana zaprasza
Dookoła gwar, falujące tłumy, „orkiestra rżnie”, trudno się dogadać, gardło boli, trudno wydobyć głos. Podziwiałam Oskara i Łukasza, jak filmując występy palą sobie nieposmarowane kremem karki. Asia na dwie godziny mądrze wybyła w strefę cienia - poszła do kina obejrzeć najnowszą komedię sensacyjną prezentowaną przez Matkowskiego; była to „Ostatnia akcja” z niezapomnianym Juliuszem Machulskim w roli głównej. Po występach Oskar z Asią i Łukaszem krążyli po Federation Square, robiąc wywiady z ludźmi przybyłymi na festiwal. Opowiadali potem w samolocie, że dużo było młodzieży australijskiej, która o festiwalu dowiedziała się z Facebooka. Robili też wywiady z VIPami i organizatorami festiwalu.
Kliknij tutaj.W reportażu filmowym Oskara Kantora z Federation Square znajdziesz odpowiedź na pytanie, dlaczego melbourneński Polish Festival jest tak wielkim sukcesem.
Jednak i bez reportażu pewne sprawy są oczywiste: organizatorami festiwalu są przedstawiciele drugiego pokolenia Polonii, ludzie młodzi, ale już po studiach, z ustabilizowaną karierą zawodową, często zajmujący ważne stanowiska (i zapewne mający dobre dojścia do australijskiego establishmentu); nad tymi zapaleńcami czuwa bez reszty festiwalowi oddany ks. Wiesław Słowik, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Australii, człowiek o wielkim autorytecie, sam często występujący jako animator życia artystycznego, nie bojący się ryzyka (jak przy sprowadzaniu chórów i zespołów z Europy). Nie bez znaczenia jest ścisła współpraca Wiktoriańskiej Federacji Organizacji Polskich (z prezesem Łancuckim na czele) z poszczególnymi organizacjami, artystami, działaczmi. Ma się wrażenie, że cała Polonia melburneńska jest ożywiona jedną myślą, jednym duchem. Jak śpiewali Starsi Panowie: „i wespół w zespół”. W tej zespołowości tajemnica sukcesu!
Warto dodać, że tradycja festiwali jest kontynuowana (bez przerwy, jak w Sydney). Z roku na rok organizatorem festiwalu jest ta sama ekipa (inaczej niż w Sydney), która zyskuje coraz większe doświadczenie. Nie chcę tutaj przeprowadzać analogii między Melbourne a Sydney, żeby wojny nie wywołać. Mam jednak prawo marzyć, aby pewnego dnia się okazało, że i u nas w NPW będziemy zespoleni jednym duchem.
Istotną cząstkę sukcesu stanowi też ślicznie wydany informator Your Guide to the Polish festival @ Federation Square 2009. Bringing a Taste of Poland to Melbourne. W informatorze, prócz dokładnego programu występów i spisu stoisk, Australijczycy znajdują podstawowe informacje o Polsce, o słynnych Polakach (z Papieżem na czele), o znanych Australijczykach polskiego pochodzenia, o polskich świętach narodowych i kościelnych, polskich tradycjach i obyczajach, od Wigilii i opłatka po Andrzejki i lanie wosku. Ta niewielka książeczka łatwo mieści się w kieszonce. Znakomity pomysł!
|
|
|
Muszę podkreślić, że do sukcesu Polish Festival dokłada się jeszcze topografia terenu i strategiczne położenie Federation Square. Znajduje się on naprzeciwko Central Station i bliziutko przystanków tramwajowych. Na plac trafiają więc masy ludzi , również przypadkowych. Masy – to znaczy 40 tysięcy w ciągu dnia. Dane pochodzą od władz miejskich, które zainstalowały specjalnie zaprojektowane kamery „liczące” każdą nową twarz.
Teren festiwalowy składa się z dwóch części: pierwszy to Federation Square z centralną sceną (i wielkim ekranem transmisyjnym ponad sceną!) oraz stoiskami „kulturalnymi”, a na drugi przechodzi się kilka schodków w dół, nad rzekę Yarra. Tam na Yarra Terrace były ulokowane stoiska kulinarne, 8 namiotów z kilkunastoma tysiącami pierogów, bigosami, kiełbaskami, flaczkami. Z placu na taras dojść można niejako przeciskając się między „Scyllą a Charybdą” dwóch knajp: w Transport Hotel i Cross Bar. Zresztą knajp i pubów jest wokół placu więcej. Krótko mówiąc Federation Square jest jak Ciesnina Gibraltar, która skutecznie łapie każdego „żeglarza”.
Występy polskich zespołów – i festiwal – zakończyły się około 5 pm, ale tłumy nie odpływały. Rozbrzmiewała polska muzyka z płyt, a polskie piwo serwowano w „After Party” i „Transport Bar”. Niżej na tarasie można było wreszcie się dopchać do pierogów (z pysznymi skwareczkami), których chwalić Boga nie zabrakło.
Just make your way into Melbourne's most iconic bar to continue the festivities - we'll have modern Polish music playing over the sound system, Polish drink specials at the bar & a few surprises in store, so make sure you get your party hats on and get a good sleep-in Sunday morning!
Nie będę omawiać występów, powiem tylko, że artystów wspaniałych było mnóstwo. Cały program został wydrukowany na stronie internetowej Polish Festival. Kliknij, poczytaj.
A my wróciliśmy do swego Sydney, aby się wykurować i odpocząć przed następną ważną imprezą – Polish Christmas w Darling Harbour w niedzielę 6 grudnia. Przyjaciół z Melbourne serdecznie zapraszamy.
Ernestyna Skurjat-Kozek Foto: Joanna Kaniewska, Paweł Gospodarczyk, Łukasz Karpiński, Oskar Kantor, Janusz Zandler
"Zjazd do zajezdni" - do zobaczenia za rok! |
Chcesz posłuchać wywiadu Joanny Todisco z Ernestyna Skurjat-Kozek? Oto link do wywiadu.
|