Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
12 stycznia 2010
Doroczne podsumowanie krajowego smiechotwórstwa
Jacek Fedorowicz

PP: Z obszernego felietonu Jacka Fedorowicza pt. "Doroczne podsumowanie krajowego smiechotwórstwa" zamieszczonego w nowojorskim Nowym Dzienniku, wybieramy fragment odpowiadający na pytanie, co najbardziej śmieszyło Polaków w roku 2009.

Co śmieszyło w 2009 najbardziej? Zenon Laskowik. Dodam: z Waldemarem Malickim, orkiestrą Bernarda Chmielarza i "Kabareciarnią", czyli kilkuosobowym zespołem młodych wykonawców założonym przez Laskowika, do którego dołączył w tym roku (ale bez jakiegoś znaczącego wkładu w sukces ogólny) również autor tego artykułu. Od pierwszego wspólnego koncertu całej grupy w lecie tego roku w amfiteatrze w Mrągowie trwa jej triumfalny pochód przez sceny i estrady, co skrzętnie transmituje telewizyjna "Dwójka".

Para Laskowik-Malicki pod wodzą reżysera Jacka Kęcika firmowała już bodaj dziesięć (w takim tempie to idzie, że nie mogę się doliczyć) odcinków telewizyjnego show pod tytułem "Niedziela wieczór". Przyjęcie cyklu jest entuzjastyczne. Świadczy o tym wysoka "oglądalność", która nagle przerosła wszystkie programy kabaretowe nadawane przez TVP i wszystkie inne stacje. Świadczą także tłumy, które walą na koncerty. Piszę ten tekst 21 grudnia w pociągu, w drodze powrotnej z Kielc. Wczoraj mieliśmy tam koncert, na który przyszło 3,5 tysiąca widzów. Tuż przed świętami! A przecież stara zasada, którą powtarzali przez lata wszyscy organizatorzy imprez, brzmi: 12 grudnia to ostatni dzień, w którym można cokolwiek organizować, licząc na frekwencję, potem obowiązkowa przerwa do sylwestra.

ZASTANAWIAŁEM SIĘ NAD GENEZĄ SUKCESU. Myślę, że składa się na niego solidarnie: wysoka fachowość "Filharmonii Dowcipu", czyli 25-osobowej orkiestry złożonej z doskonałych instrumentalistów, plus cztery wspaniałe głosy, dwa damskie i dwa męskie, oprawione (szczególnie damskie) w urodziwe powłoki cielesne, plus ich "pozafachowa" umiejętność zabawy na scenie, połączona z wybitną osobowością Waldemara Malickiego, pianisty wirtuoza, a jednocześnie świetnego aktora podającego żarty po mistrzowsku, z kamienną twarzą, w stylu Kazimierza Rudzkiego, a może i trochę "Starszych Panów" - czyli, niezapomnianych Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.

Do tego: pomysły inscenizacyjne, tekstowe i muzyczne Jacka Kęcika. Do tego "Kabareciarnia" z mnóstwem bardzo zabawnych scen i piosenek. I wreszcie Zenon Laskowik. To jest swego rodzaju geniusz kabaretowy. Artysta z urodzenia. Matka natura mu dała, a on szczodrze oddaje. Ma nieprzeparty urok i na scenie może pozwolić sobie na wszystko. W jego ustach wszelkie wyrazy na litery wymienione na początku niniejszego tekstu nie rażą zupełnie nawet człowieka, który od lat walczy z wulgaryzacją języka, czyli mnie.

NA SCENIE LASKOWIK TWORZY ZAWSZE POSTAĆ niezwykle bliską widowni. Reprezentuje tego "szarego obywatela" ze wszystkimi jego niedoskonałościami, ale też z bystrością obserwacji, swoistym sprycikiem, i mimo wszystko ciepłym, życzliwym stosunkiem do świata. Znam Zenka od dziesięcioleci, od debiutu w kabarecie "Tey", ale nigdy przedtem z nim nie pracowałem. Teraz obserwuję go z bliska i muszę powiedzieć, że jest postacią w świecie kabaretu niezwykłą. Nie znałem dotychczas nikogo, kto pogrążałby się w tej robocie z taką pasją i oddaniem. Jego teatr macierzysty i jedyny, czyli "Kabareciarnia", jest dla niego najważniejszą rzeczą na świecie i udoskonalanie zawartości programu jest codziennym obowiązkiem od świtu do nocy.

Pod tym względem Zenek jest po prostu potworem. Proszę sobie wyobrazić, że każdy spektakl ma specjalnie opracowaną dramaturgię, kolejność poszczególnych scenek i ich dobór są na każdym spektaklu inne. Niezależnie od stałych prób i spotkań koncepcyjnych, które odbywałyby się pewnie codziennie, gdyby nie jakaś granica wytrzymałości zespołu, obowiązuje zasada, że przed każdym spektaklem zespół zbiera się co najmniej trzy godziny wcześniej i próbuje, zmienia, dodaje nowe elementy do programu, a także ustawia scenografię i przygotowuje - czasem tylko na dany spektakl - rekwizyty i kostiumy. Podczas gdy wszystkie zespoły tego typu starają się oszczędzać na muzykach (stawki, przejazdy) i z reguły akompaniują sobie muzyką z płyty, w "Kabareciarni" towarzyszy aktorom zawsze pięciu muzyków, bo Zenek uważa, że efekt artystyczny jest ważniejszy niż pieniądze.

Z CZYMŚ TAKIM SPOTKAŁEM SIĘ OSTATNIO W "BIM-BOMIE", który tworzyliśmy z pasją i poświęceniem ponad pół wieku temu. Potem brałem udział w normalnym życiu "artystyczno-wędrownym", by po latach spotkać znów wyjątkowych pasjonatów. Proszę tylko nie myśleć, że to "normalne" życie to była tzw. chałtura polegająca na odbębnianiu swego, możliwie jak najmniejszym wysiłkiem. Nie! "Bim-Bom" raz na zawsze nauczył mnie ogromnego szacunku do publiczności (każdej!) i poczucia odpowiedzialności na każdej scenie, czy to jest koncert galowy w Teatrze Wielkim, czy poranek dla kółka gospodyń wiejskich w Pyrzycach. Ale my, "wędrowni", energię wydatkowaliśmy zawsze z rozwagą, żeby jednak zagrać to piąte przedstawienie niedzielne (zdarzało się!) przyzwoicie. Zenek Laskowik oddaje się cały, od początku do końca i absolutnie nie wiem, jak to wytrzymuje. W dodatku jeszcze reżyseruje i dogląda całości.

LASKOWIK ZSZEDŁ ZE SCENY NA POCZĄTKU LAT 80. i przez dłuższy czas pracował - to powszechnie znany szczegół jego życiorysu - jako listonosz, co nie było wynikiem represji władz. Kiedy wrócił na scenę na początku lat 90., szczerze wyjaśnił, dlaczego go przez tyle lat nie było: po prostu olbrzymia popularność sprawiła, że "... pół Polski chciało się ze mną napić. Po jakimś czasie poszedłem po rozum do głowy. Nie wiedziałem, że to tak daleko. No i dlatego tak długo trwało". Czasem zdarza mu się to powiedzieć ze sceny i dziś, z dumą wtedy podkreśla, że udało mu się wygrać z samym sobą i od 16 lat nie pije. Publiczność słucha historii w skupieniu i zawsze kwituje ogromnymi brawami. Myślę, że Laskowik jest w tej chwili w szczytowej formie. Malickiego nie znam tak długo, ale podejrzewam, że też stawał się coraz lepszy. Na pomysł połączenia tych dwóch asów wpadł Kęcik, oba asy przyprowadziły jeszcze swoje "zaplecza" i powstała nowa jakość, nieosiągalna pewnie dla żadnego z tych elementów w pojedynkę (o ile można mówić o pojedynce w wypadku orkiestry symfonicznej), stąd ten sukces i stąd mój panegiryk.

Jacek Fedorowicz

żródło Nowojorski Nowy Dziennik