Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
21 marca 2010
Roszada w Brisbane
Jurgis
Nareszcie Teatr Fantazja z Sydney, ze sztuką Mossakowskiego, „Roszada”, zawitał do Brisbane. Sztuka reklamowana jest jako komedia obyczajowa we współczesnej Polsce, choć tego rodzaju scenariusz przystosować można do każdego współczesnego kraju, mimo że, „co kraj to obyczaj”. Scenariusz ten nie jest też zbyt oryginalny: dwie niekompatybilne rodziny, każda z rozpieszczonym jedynakiem odmiennej płci, planującym związek małżeński, - ale właściwie, po co? I tak już otwarcie „ze sobom śpiom”. Choć w tym przypadku nie chodzi tyle o wspólne łoże ile o forsę.

Szkoda tylko, że nie pomyślano o programach, a więc z góry przepraszam za to, że mogę pomylić role i nazwiska ich wykonawców.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu młoda para kochanków: Agnieszka (Katarzyna Łania) i Adam (Michał Macioch), który, trochę za długo i ostentacyjnie, nie mógł sobie poradzić z ukryciem swojego męskiego przyrodzenia. Zrehabilitował się za to przed widownią swoim śpiewem.

Widocznie handlarze samochodami z tzw. second handu (zwrot używany już w Polsce) cieszą się taką samą ciemną reputacją w całym świecie. Doskonale tę rolę (Edwarda) zagrał Andrzej Świstakowski. Jego przeciwieństwem był profesor – entomolog, (Ludwik), w którego wcielił się Bogumił Drozdowski, który tak pochłonięty był badaniami nad odmianą różnych much i komarów, że nie dostrzegał romansu swojej żony, Haliny, (Ela Chylewska) z Edwardem. Z kolei, żyjąca w luksusie i rozkapryszona żona Edwarda, Elwira, (Ewa Kubeł) uwiodła Ludwika, ale dopiero wtedy, kiedy dowiedziała się, że zdobył on fortunę przez odkrycie nieznanej dotąd odmiany jakiegoś owada. I tak nastąpiła wymiana partnerów.

Wszyscy aktorzy doskonałe zagrali swoje role. Akcja toczy się szybko, bez potknięć i bez zająknięć, co jest zasługą reżyserki, Joanny Borkowskiej-Sorucić. Język jest dowcipny i soczysty. Doskonale zaprojektowane są przenośne dekoracje, co ułatwia nie tylko szybkie zmiany scen, ale i ich przewożenie z miejsca na miejsce do, daleko od siebie położonych, skupisk polonijnych. Za to gratulacje należą się dyrektorowi Stanisławowi Mikołajskiemu. Zrezygnowałbym może tylko z tego, przesadnych rozmiarów, krzyża w mieszkaniu Ludwika i Haliny.

Frekwencja w Domu Polskim, jak na Brisbane, też dopisała, a artyści zostali nagrodzeni długimi oklaskami.

Cena biletów wstępu, (15 dolarów) jak na dzisiejsze czasy i warunki, była stanowczo za niska. Amerykanie mówią, że nic tak nie obniża wartości towaru jak jego zaniżona cena. Można ją było z powodzeniem podwoić, bo warto było.

Jurgis