Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
10 kwietnia 2010
Spłacony dług Lecha Kaczyńskiego
Piotr Semka
Trudno o bardziej symboliczne miejsce śmierci niż okolice Katynia. Lech Kaczyński urodził się cztery lata po wojnie, ale żył w cieniu pokolenia, które okupanci Polski skazali na zagładę. Jego oboje rodzice uczestniczyli w walce Polski podziemnej – matka Jadwiga jako sanitariuszka, ojciec Rajmund jako żołnierz Armii Krajowej i uczestnik powstania warszawskiego. Bracia Kaczyńscy wychowywali się w kraju, w którym ludzi niepodległościowej konspiracji komuniści sprowadzili do statusu obywateli II kategorii. Tuż po wojnie akowska przeszłość oznaczała aresztowanie i katownie UB, potem już „tylko” obciążający zapis w aktach.

Nastoletni Leszek i Jarek musieli dostrzegać bolesny kontrast między ich dumą z bohaterstwa rodziców i zepchnięciem ich na tolerowany przez władze margines życia w PRL. Wychowani na „Trylogii” Sienkiewicza i opowieściach o powstaniu nie musieli sami odkrywać, że komunizm jest zbrodniczą utopią.

8 marca 1968 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego Lech i Jarosław Kaczyńscy pierwszy raz mogli rzucić pałkarzom władzy hasło wolności. Gdy w połowie lat 70. powstaje KOR, natychmiast zgłaszają się

do opozycyjnej roboty. W kwietniu 1978 roku Lech jest w grupie ludzi, która odmieni Polskę. Współtworzy Wolne Związki Zawodowe, z których wyłoni się „Solidarność”. W Sierpniu 1980 w Stoczni Gdańskiej należy do czołówki strajkujących, by potem znaleźć się gronie przywódców ruchu „Solidarności”.

Przeżył gorycz 13.12.1981 r. i internowania, ale niemal natychmiast po zwolnieniu wrócił od pracy w podziemiu i w „Solidarności”. Był w ścisłym kierownictwie związku w kluczowych latach 1988 – 1989, faktycznie kierował nim do lutego 1991 roku.

Zawsze potem pamiętał o okazywaniu szacunku „Solidarności”, nawet wtedy, gdy jedni nawoływali do zwinięcia sztandaru, a inni chcieli sprowadzić go do roli pisowskiej przybudówki. Był zaszczycony, gdy jako głowa państwa mógł wręczyć Ordery Orła Białego Andrzejowi Gwieździe oraz Annie Walentynowicz. Bohaterce Sierpnia, którą śmierć połączyła z prezydentem w tragiczny sobotni poranek.

Kaczyński był reliktem zapomnianej już tradycji PPS, która łączyła etos inteligenta czującego obowiązek troski o prostego człowieka z szacunkiem dla polskiej tradycji. Z tej tradycji wyniósł niechęć do szowinizmu, do absolutyzowania pojęcia narodu. Daleki od religijnej ostentacji, ale kiedy trzeba było, potrafił ostro stwierdzić, iż nie dopuści do zdejmowania w Polsce krzyży.

Po rozstaniu z „Solidarnością” Kaczyński tworzył pierwsze instytucje suwerennej Rzeczypospolitej. Był pierwszym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Lecha Wałęsy i szefem NIK. W 2000 r. został ministrem sprawiedliwości – zdobył szacunek Polaków wolą walki z przestępczością. Dwa lata później został prezydentem Warszawy, w 2005 roku prezydentem Polski.

Zarzucano mu, że ma zbyt sztywny stosunek do prestiżu urzędu prezydenckiego, przypisując to jego rzekomej małostkowości. Jednak dla Kaczyńskiego poważne traktowanie prezydentury oznaczało szacunek dla majestatu i powagi Rzeczypospolitej. Wymagał szacunku dla głowy państwa, bo miał świadomość, jak ważnym darem jest wolność tego państwa. Dlatego tak ostro zadawał pytania o polską podmiotowość w polityce zagranicznej, dlatego zabiegał, aby nie zastępować jej próbami przypodobania się wszystkim.

Jego nazwisko będzie utożsamione z projektem IV Rzeczypospolitej. Dziś, gdy hasło to sprowadza się często do rangi politycznego epitetu, warto przypominać, że była idea wzmocnienia państwa i uwolnienia go od plagi korupcji. Czas przyniesie spokojną i pozbawioną zacietrzewienia ocenę tych planów, także prób ich praktycznej realizacji.

Poznałem przyszłego prezydenta osobiście jeszcze w drugiej połowie lat 80., w czasach gdańskiej „Solidarności”. W ciągu następnych lat miałem parę okazji, aby z nim rozmawiać. Wiem, jak bolały go upokorzenia i insynuacje, których nie oszczędzono mu w ciągu prezydentury. Spory o samolot czy krzesło na unijnych szczytach martwiły go, bo uważał je za deprecjonowanie urzędu prezydenta.

Chciał budować Polskę mocną i zdolną obronić swoją niepodległość, aby spłacić dług pokoleniu akowskiemu, które widziało Polskę zdradzoną i bezsilną.

Czy mu się udało? Na pewno sam, jako człowiek, pokoleniu swoich rodziców spłacił dług z nawiązką. Czy nie popełniał błędów? Dziś wszystkie te kontrowersje bledną wobec majestatu śmierci.

Spór o jego rolę w dziejach Polski rozstrzygnął Pan Bóg, powołując Lecha Kaczyńskiego do siebie w tak tragicznych okolicznościach. Dziś modlimy się za jego duszę, za duszę jego ukochanej żony. Za dusze wszystkich ofiar smoleńskiej tragedii.

Piotr Semka Rzeczpospolita.pl