Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
16 kwietnia 2010
Hipotezy, spekulacje, przecieki
Piotr Zychowicz
Wiele informacji o wypadku okazało się nieprawdziwych. Eksperci przekonują: poczekajmy na wynik śledztwa. Już około godziny, góra półtorej, po katastrofie tupolewa z Lechem Kaczyńskim na pokładzie do polskich dziennikarzy zgromadzonych w pobliżu wraku przyszedł rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego Andriej Jewsiejenkow. Oświadczył, że winę za katastrofę ponoszą polscy piloci. Według niego lądowanie na lotnisku było niezwykle niebezpieczne ze względu na mgłę. Dlatego kontrolerzy lotu radzili pilotom, żeby zmienili kurs i wylądowali w Mińsku na Białorusi lub w Moskwie. – Na własną odpowiedzialność załoga podjęła decyzję o lądowaniu w Smoleńsku. Po zatoczeniu kilku kół maszyna skierowała się na pas startowy – mówił urzędnik.

Winny prezydent?

Wkrótce inny Rosjanin – nie przedstawił się, był w cywilu – w "prywatnej" rozmowie z jednym z dziennikarzy zasugerował, że być może to prezydent Kaczyński wywierał presję na pilotów. Podobne sugestie zostały przekazane kilku innym osobom. Wielu reporterów zawarło tę wersję wydarzeń w swoich artykułach i audycjach. Po nich zaczęły ją powielać media zagraniczne. Przypomniano, że w sierpniu 2008 roku, podczas rosyjskiej inwazji na Gruzję, prezydent próbował nakłonić pilota do lądowania w Tbilisi. Ten jednak sprowadził maszynę na bezpieczniejsze lotnisko w Ganji w Azerbejdżanie. Być może, spekulowali dziennikarze, tym razem pilot się ugiął.

– Sugerowanie przyczyn katastrofy zaraz po wypadku było zupełnie niepotrzebne – powiedział "Rz" chcący zachować anonimowość były pilot i ekspert ds. lotniczych. – Zwykle do wyjaśnienia przyczyn katastrofy potrzeba tygodni, a nawet miesięcy. Rosjanie powinni się zatem powstrzymać. Prawdziwą odpowiedź na nurtujące nas pytanie da komisja badająca okoliczności katastrofy.Szybko się okazało, że podejrzenie, iż to prezydent spowodował katastrofę, było nieprawdziwe. Przecieki, jakie przedostały się do prasy po odsłuchaniu nagrań rozmów prowadzonych w kokpicie i zapisanych na czarnych skrzynkach, wskazują, że żaden z pasażerów tupolewa nie wywierał najmniejszych nacisków na pilotów.

– Od początku wiedzieliśmy, że tak było. Naszą żelazną zasadą jest to, że na pokładzie najważniejsi są piloci. To oni podejmują ostateczną decyzję. A to byli znakomici fachowcy, odporni ludzie, latali z najważniejszymi ludźmi w państwie od lat. Na pewno nie ulegliby presji – powiedział "Rz" pułkownik Grzegorz Kułakowski, kolega ofiar z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Nieprawdziwe okazały się także doniesienia o rzekomych czterech podejściach do lądowania. – Podejście było tylko jedno i od razu złe – oświadczył rzecznik prokuratury wojskowej płk Zbigniew Rzepa, który jest na miejscu w Smoleńsku. Nie ma również mowy o tym, żeby polski kapitan Arkadiusz Protasiuk nie znał rosyjskiego, o co oskarżył go kontroler lotu ze Smoleńska Paweł Plusnin.

Błąd pilota?

– Absurd. On mówił po rosyjsku znakomicie. Bez najmniejszych problemów prowadził korespondencję w tym języku. Doskonale znał również lotnisko. Trzy dni wcześniej lądował na nim z premierem Donaldem Tuskiem – podkreślił płk Kułakowski.Kolejny zarzut, jaki pojawił się w rosyjskich mediach wobec Protasiuka, był taki, że nie znał on pilotowanej przez siebie maszyny. "Załoga najwyraźniej nie uwzględniła specyfiki rosyjskiego samolotu" – napisał portal Newsru.com, powołując się na rosyjskich ekspertów. Polacy mieli nie wziąć pod uwagę, że Tu154 traci wysokość szybciej niż inne samoloty. Problem w tym, że jak wynika z akt Protasiuka, na tupolewie przelatał on imponującą liczbę 2937 godzin.

Im dłużej trwa śledztwo, tym więcej wątpliwości wzbudza natomiast lotnisko pod Smoleńskiem. Jest w złym stanie, posiada przestarzały sprzęt, a kontroler lotów nie zabronił pilotom lądowania. Jedynie odradzał. – Niestety, na rosyjskich lotniskach panują totalny chaos, niekompetencja i nieporządek. Być może oni byli źle przygotowani do przyjmowania samolotów w takiej sytuacji pogodowej. Wieża mogła na przykład podać złe współrzędne, źle pokierować pilotów – powiedział "Rz" Władimir Bukowski, rosyjski dysydent, który mieszka w Wielkiej Brytanii. Polski ekspert lotniczy Tomasz Hypki przestrzega jednak przed szukaniem winnych po stronie rosyjskiej. – To klasyczna próba usprawiedliwiania, odwracania uwagi od naszych własnych błędów. Niestety, oni w takich warunkach pogodowych po prostu nie powinni byli tam lądować. Przeszarżowali – powiedział "Rz".

Rzeczpospolita