Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
30 kwietnia 2010
Kaczyński potrzebny jak nigdy
Aleksander Ścios
Ujawnienie prawdy o Lechu Kaczyńskim, pokazanie wielkiego, prawego męża stanu, ale też człowieka ciepłego i życzliwego ludziom, musiało prowadzić do odkrycia zaskakującej prawdy również o drugim z braci-bliźniaków. Podsycanie lęku przed braćmi Kaczyńskimi było od lat głównym zadaniem propagandystów III RP. Realizowanym jako strategia przejęcia, utrzymania i sprawowania władzy. Intensyfikacja lęku, zastosowana jako forma manipulacji, okazała się niezwykle skuteczna, umożliwiając sterowanie nastrojami społecznymi, a następnie podporządkowanie decyzji wyborczych interesom wąskiej grupy beneficjantów.

Na tym lęku zbudowano „pozycję startową” Platformy Obywatelskiej, wmawiając społeczeństwu, że wybór Tuska i spółki uchroni Polaków przed straszliwą katastrofą „kaczyzmu”. Po wyborach 2007 r. natychmiast powierzono mediom zadanie utrzymywania społeczeństwa w poczuciu zagrożenia recydywą rządów PiS, koncentrując się jednocześnie na tworzeniu negatywnego obrazu prezydentury Lecha Kaczyńskiego.

Wedle wzorów Putinowskiej Rosji.Ten prosty zabieg socjotechniczny, oparty na manipulacji właściwej systemowi totalitarnemu, musiał okazać się efektywny w społeczeństwie uzależnionym od przekazu telewizyjnego i powszechnego, bezkrytycznego przyjmowania dziennikarskich relacji. W połączeniu z dziennikarską autocenzurą i przemilczaniem wiadomości nieprzystających do normy sprawił, że do świadomości Polaków nie mogła przedostać się żadna informacja ukazująca prawdziwy obraz Lecha i Jarosława Kaczyńskich.

Trudno o bardziej wyrazisty dowód ciągłości systemowej III RP z okresem PRL jak właśnie wieloletnia kampania propagandowa skierowana przeciwko prezydentowi i prezesowi PiS. Znajdujemy w niej wszystkie elementy propagandy komunistycznej, w tym podstawową i najmocniej eksploatowaną kategorię „wroga” – z powodzeniem stosowaną również w Putinowskiej Rosji. Przed dwoma laty Jarosław Kaczyński stwierdził wprost, że „Tusk chce zdezintegrować naród”. Taktyka grupy rządzącej polegała bowiem na destabilizacji i dezintegracji państwa, zrywaniu więzów społecznych i narodowych. Brutalizacja języka politycznego, tworzenie trwałych i coraz głębszych podziałów, walka z pamięcią narodową, niszczenie szkolnictwa i kultury, propagowanie zachowań antypaństwowych lub amoralnych - stanowiło „fazę I” procesu dezintegracji.

Kpiny i szyderstwa z Prezydenta, liczne obelgi pod jego adresem, przedstawianie go jako „nacjonalisty” i nieudacznika, konkurowały jedynie z mrocznym obrazem jego brata, któremu zarzucano „zbrodnie” z okresu rządów PiS, awanturnictwo polityczne, skłonności do dyktatury i konfliktowość. Nie sposób nawet wyliczyć wszystkich kłamstw i najbardziej haniebnych pomówień, po jakie sięgano, by przekonać Polaków do „wspólnego wroga”.

Podtrzymywanie lęku przed „kaczyzmem” stanowiło również projekcję autentycznych obaw, jakie układ tworzący III RP żywił wobec tych polityków. Czas rządów PiS, w którym podjęto walkę z korupcją i przestępczością mafijną, uporządkowano finanse publiczne, wznowiono politykę zagraniczną zgodnie z polskimi interesami, a wreszcie – zlikwidowano Wojskowe Służby Informacyjne, będące osią patologicznego układu III RP - musiał wywołać dostatecznie mocny lęk wśród tzw. elit, które likwidację skamielin PRL potraktowały jako zamach na swoje przywileje.

Na rzeczywisty stosunek Platformy Obywatelskiej do braci Kaczyńskich bezsporny wpływ miała również ambicjonalna trauma, jakiej doświadczył Donald Tusk po przegranych w 2005 r. wyborach prezydenckich oraz nie mniej mocne uczucie nienawiści i strachu widoczne u Bronisława Komorowskiego, obawiającego się publikacji treści Aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Wielu innych polityków PO, biznesmenów, dziennikarzy i ludzi życia publicznego po likwidacji WSI odczuwało zagrożenie możliwością ujawnienia ich kontaktów i interesów prowadzonych pod dyktando wojskowej bezpieki.

Wkrótce zatem nagromadzenie pod szyldem Platformy wszelkiego rodzaju renegatów, frustratów i „skrzywdzonej” rządami PiS agentury uczyniło z tego środowiska istny skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólną nienawiścią i żądzą odwetu.

Dlatego przez cały okres istnienia koalicji PO-PSL lęk i nienawiść – jedyna broń tchórzy - stanowiły podstawowe narzędzie sterowania społeczeństwem i miały zastępować wszystkie wyższe aspiracje Polaków. Media, którym podobnie jak w okresie PRL powierzono rolę strażnika interesów partii rządzącej i katalizatora nastrojów społecznych, stworzyły z fałszywego obrazu „kaczyzmu” główny identyfikator zwolenników Platformy i same stały się częścią aparatu władzy.

Dopiero tragedia z 10 kwietnia i śmierć Prezydenta Kaczyńskiego przerwały ten proces i na krótką chwilę wytrąciły broń manipulantom.

Zdano sobie natychmiast sprawę, że spontaniczna reakcja Polaków na tragedię, przekraczająca najśmielsze oczekiwania i prognozy, wymaga odwrócenia dotychczasowych środków, a dalsze forsowanie negatywnego wizerunku może trwale zaszkodzić interesom grupy rządzącej. Tylko temu cynicznemu instynktowi należy przypisywać nagłe pokazanie innego Lecha Kaczyńskiego – człowieka wielkiego serca i umysłu, dobrego polityka, patrioty, męża stanu. Odegranie medialnego spektaklu żałoby narodowej pod dyktando fałszywego hasła „Bądźmy razem” przyszło mediom i politykom równie łatwo jak dotychczasowe rozgrywanie lęków i nienawiści.

Nie zaniedbano przy tym zabiegów dezinformacyjnych, z których już w czasie symulowanej „płaczliwości” wyłaniał się przekaz sugerujący, iż winę za katastrofę będzie ponosić załoga polskiego samolotu, a pośrednio – Prezydent Kaczyński, mający wywierać presję co do miejsca i czasu lądowania. Dopóki trwał czas „żałobnej propagandy”, ta wersja była sączona w umysły odbiorców klasycznymi metodami dezinformacji: poprzez „modyfikację motywu” (Prezydent mógł wywierać presję, ale działał w dobrej wierze, obawiając się prowokacji rosyjskiej), „interpretację” (to, że wywierano presję na pilota, wynika z treści rozmów zarejestrowanych w „czarnej skrzynce”) lub „generalizację” (podobne zdarzenie miało mieć miejsce w Gruzji, inni przywódcy postępowali podobnie).

Wkrótce jednak w odbiorze społecznym będzie musiało zaistnieć trwałe przeświadczenie, że tak naprawdę winę za tragedię z 10 kwietnia ponosi Prezydent, a o przebiegu zdarzeń zadecydowały błędne decyzje pilota, podjęte na skutek interwencji Lecha Kaczyńskiego lub jego otoczenia. Nie należy się spodziewać, by wnioski prokuratury wojskowej działającej pod dyktando Rosjan miały iść w innym kierunku. W tym obszarze – zdefiniowania przyczyn katastrofy - istnieje bowiem ścisła wspólnota interesów rosyjskich z oczekiwaniami grupy rządzącej w Polsce.

Dlatego jak najszybsze przywrócenie negatywnej propagandy oraz atmosfery lęku i nienawiści jest dziś dla Tuska i Komorowskiego sprawą najważniejszą.

Kandydatura prezesa PiS może skutecznie zniweczyć ten zamiar. Nie tylko z uwagi na realną możliwość wygranej i kontynuację dzieła Lecha Kaczyńskiego, ale również dlatego, że wokół sprawnego polityka jakim jest Jarosław Kaczyński, może powstać silny, ponadpartyjny ośrodek opozycji, zdolnej przeciwstawić się zamysłom układu rządzącego dziś Polską.

Nigdy bardziej jak właśnie w tej chwili potrzebujemy polityka silnego, o jasno sprecyzowanych celach i wyrazistych poglądach. To, co nazywano „kontrowersyjnością” prezesa PiS, jest dziś zbiorem najbardziej pożądanych cech i gwarancją mocnej pozycji przyszłego prezydenta.

Sama prezydentura Kaczyńskiego, oparta na patriotyzmie i antykomunizmie, byłaby (nawet przy ułomnych uprawnieniach Kancelarii) trwałą wartością, szczególnie w zakresie kształtowania polityki zagranicznej. Plan fasadowego „pojednania” z Rosją, sprowadzony do koncepcji wepchnięcia Polski w strefę wpływów Kremla, uległby załamaniu. Można się również spodziewać, że cechy przywódcze Kaczyńskiego i jego polityczna charyzma pozwoliłyby zbudować realną opozycję i zjednoczyć wszystkie siły przeciwne „porządkowi moskiewskiemu” - nawet na bazie „osieroconego” i pozbawionego wielu znaczących polityków PiS.

Ludzie Platformy i jej zaplecza mają pełną świadomość zagrożenia prezydenturą Jarosława Kaczyńskiego. Świadczy o tym histeryczna reakcja wielu publicystów i osób publicznych, ujawniona natychmiast, gdy pomysł kandydowania stał się realny. Świadczą o tym „sondaże” i „badania opinii publicznej” – które od czasów wyborów 2005 r. należy traktować wyłącznie jako element socjotechniki służący zafałszowaniu społecznej rzeczywistości.

Gdyby nie istniały żadne inne powody, dla których prezes PiS miałby startować w wyborach, ten jeden stanowi dostateczny argument, że tylko Jarosław Kaczyński może pokrzyżować plany Bronisława Komorowskiego. Podsuwanie opinii publicznej „egzotycznych” kandydatów, straszenie „demonami IV RP” i „pogłębianiem podziałów” czy bardziej wyrafinowane formy manipulacji ujawniły panikę w obozie układu rządzącego.

Tymczasem wiadomo już, że próby sprowadzenia tej kandydatury do poziomu dawnego sporu politycznego okażą się nieskuteczne.

Aleksander Ścios

Gazeta Polska