Czytaj: Chopin umarł pogodzony z Bogiem
Więc siedli emigranci, by słuchać Chopina. Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena, Jeszcze w zmarłych melodyj zatopiony echa, Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha, Gotów oddać się znowu tej słodkiej tyranji, Która rwie go na błękit, zabija w otchłani, Każe mu być aniołem albo szaleć w walce, - I czeka na widmowe, pieszczotliwe palce.
Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita: Mickiewicz i Słowacki, książe Adam, świta, Ostatnie senatory, posły, jenerały, Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały, Ksiądz Jełowiecki obok księżnej Wirtemberskiej Nabielak w krwawych ponsach łuny belwederskiej I chmurny, jak dźwięk jego pieśni ukraińskiej, Brat ludu, wróg monarchów i książąt, Goszczyński.
Chopin wszedł. W lamp półcieniu dziwny jak zjawisko, Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko, Jakby wprzód, nim ich dotknie, nim w nich głos obudzi, Chciał oczyma przemówić jak do tamtych ludzi, Jakby sprzęgł swą duszę czarem czy miłością, Z tą czarną i z tą białą martwą, zimną kością, I śmiertelną umowę zawierał tajemnie: Ja wezmę twoje życie, weź moje ode mnie.
W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje. On oczy ma zamknięte. Lecz nie gra. Maluje. Przypomniał jakiś obraz: wieś w gruszkowych sadach, Bose dzieci na progach, malwy na lewadach, Roześmianą dziewczynę w kalinowym wianku, Rozdrgany graniem dzwonek w różowym poranku Barwy mu dnia i zmierzchu wiążą się pod ręką – I widok jakby wstążką, owinął piosenką.
Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna, Ktoś myśli: to z nad Ikwy, inny ktoś: z nad Niemna, Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem, Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem: A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie, A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie, A to tylko tak tęskni serce po tem wszystkiem: Za kamieniem przydrożnym – za niebem – za listkiem. Zatańczył pasaż skoczny pod palcami mistrza – I strzeliła z pasażu jakaś myśl ognistsza, Wzbija się jak rakieta, po salonie krąży, Jakby się z mściwym ludem zmawiał podchorąży, Jakby, długo tajone, rozgorzało czucie Wytrysło krzykiem: wolność! w półurwanej nucie I znowu ścichło – na krótko! – pod chrapliwym tonem, Co jak pędząca trójka przeleciał salonem.
Pod ścianami, pod drzwiami cicho stoją młodzi, Spłonęli rumieńcami: wiedzą o co chodzi, Jeszcze ów dźwięk chrapliwy dusze im przewierca, Jeszcze go w nienawistnem czują biciu serca. – Prędzej! Niech już zamilknie! Niech już nie pali! Jak niegdyś wzrok żołnierzy przed którymi stali, Lub jak wyrzut w źrenicach tych ślicznych panienek, Którym grywał do tańca młodziutki Szopenek.
A on odjął na chwilę palce od klawiszy: Skupia się. Na coś czeka. Czegoś słucha w ciszy. I nagle: podniósł ręce, jakby cios wymierzył, I w zmartwiałe klawisze, jak burzą, uderzył, I wydarł z nich melodję tak straszliwej mocy, Jak baterje piorunów bijących wśród nocy, I taka stal pod ręką zadźwiękła mu twarda, Aż się wzdrygnął i żachnął fortepian Erarda.
Lecz on umie go zmusić. Palcami pomyka – I zagrała na trąbkach pułkowa muzyka, Triumfalnie, radośnie, ulicami jedzie, A wśród trąbek, o, dziwo! Basetla na przedzie, Coś tam dudli wesoło, coś tam basem śpiewa, Biegnie w tłum, z nim się brata i porozumiewa, Od szczęśliwego miasta nabiera oddechu, I śmiechem się zalewa, i pęka ze śmiechu.
W fotelach szmer, na twarzach przedparyskie błyski, Ściska dłoń Niemcewicza książę Czartoryski, Dembiński i Dwernicki wstali, żar w ich oku, Ręce drżą, jakby broni szukali u boku, Z Goszczyńskim, z Nabielakiem kilku się zsunęło Bliżej, ściślej: trzydziesty! to ich! to ich dzieło! Z fortepianu powiało dumnie, butnie swojsko, - I krzyknięto od młodych: Wiwat lud i wojsko!
Lecz wśród foteli gorycz wyciąga swe macki: Z dłońmi na oczach siedzą Mickiewicz, Słowacki, Nie chcą odsłonić oczu, serce się sprężyło Krwią, źrącą jak trucizna: tam! Tam ich nie było! I cóż, że z Jej świętego zrobili nazwiska Wieczny pacierz, co płacze i piorun, co błyska, Kiedy widzą płomieniem nakreśloną wstęgę: Trudniej przeżyć dzień pięknie, niż napisać księgę.
A Chopin, z drgającemi w powietrzu rękami, Nie śmie dotknąć klawiszów, by nie trysły łzami, By się w krew nie rozlały źródliskiem czerwonem, Gdzie szarżuje, jak w przepaść, szwadron za szwadronem, Gdzie stracone kompanje i działo za działem Runą z ostatniem: Naprzód! z ostatnim wystrzałem I zatargną łoskotem odrętwiałe ludy, Jak do milijona grobów walące się grudy.
A jednak pcha te ręce niezmożona siła – I jękiem rozpaczliwym struna uderzyła: Biją dzwony pogrzebne od krańca do krańca, Od Wołynia- do Litwy--- od wolskiego szańca, A z lamentu tych dzwonów, jak śmierć, się wywija Taka straszna tęsknota... wszystkich - i niczyja! Taki żal, który w serce, jak w trumnę, kołata, Gdy się patrzy w najdroższe co odeszło z świata.
Łoskot ciała na sali... Ktoś z młodych... Łzy bryzną... I krzyk kobiety: Coście zrobili z Ojczyzną?!!...
Polski klub. W lamp półcieniu blada twarz Chopina... Na fotelach... ksiądz Robak... Zmienna Telimena... Wallenrod... Gustaw... Konrad z bazyljańskiej celi... Piast Dantyszek... Ksiądz Marek ... Kordjan i Anhelli...
Ktoś, jak z snu, przetarł oczy... Drgnął szloch półdziecięcy... I głos krzyknął nerwowy: Światła! – światła więcej!...
Inne wiersze o Chopinie - a tyle ich!
Chopin w poezji polskiej
Maria Konopnicka, Gdy polonez chopinowski (fragmencik)
Gdy polonez chopinowski Tajne struny serca ruszy, Zawsze wtedy mam widzenie Narodowej, polskiej duszy.
|