Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
20 lipca 2010
Putinizacja Polski
ogary poszły w las
Z Andrzejem Maciejewskim, ekspertem ds. polityki z Instytutu Sobieskiego, o zjawisku "putinizacji" Polski rozmawia Paulina Jarosińska.

Mamy do czynienia z niespotykaną dotychczas kumulacją przejawów agresywnego, niewybrednego języka w debacie publicznej. Znamienne, że retorykę na bardzo niskim poziomie reprezentują nie tylko posłowie PO, tacy jak Janusz Palikot czy Stefan Niesiołowski, ale również dziennikarze. Jak Pan ocenia to zjawisko wulgaryzacji języka?

- W ostatnim czasie możemy wyróżnić dwa etapy. Pierwszy - to czas do końca kampanii wyborczej, do samych wyborów. Zwróciłbym uwagę, że na tym etapie temat smoleński i wątek wszelkich niedociągnięć z nim związanych nie został przez Jarosława Kaczyńskiego koniunkturalnie wykorzystany, co jest według mnie fenomenem i znakiem wielkiej klasy, ponieważ być może sięgnięcie po tragedię z 10 kwietnia przyniosłoby mu zwycięstwo. Pamiętajmy, że w kampanii wyborczej wyciąga się przeważnie wszystkie słabości przeciwnika. Jarosław Kaczyński nie zagrał - jak to powiedział pan Bartoszewski - "trumnami", i było to bardzo nie na rękę Platformie. Platforma Obywatelska tego oczekiwała - byłby to pretekst do otwartej walki politycznej. To jest ten pierwszy etap.

Co się zmienia w drugim etapie?

- Jest już po wyborach, mamy nowego prezydenta elekta i w tym momencie mogę spokojnie stwierdzić, że mamy do czynienia z "putinizacją" Polski, bo nagle się okazuje, że zadawanie merytorycznych pytań jest nazywane wojną, agresją, sianiem nienawiści. Partia opozycyjna stawia pytania o katastrofę smoleńską, ale okazuje się, że nie ma prawa tego robić. Widzimy marginalizację opozycji. Mamy do czynienia z procesem, jaki zaszedł w Rosji, z tym, co zrobił Putin z mediami i opozycją, z takim samym uwłaszczeniem. Premier Rosji staje się "mistrzem" dla PO. Jesteśmy właśnie świadkami zamykania ust opozycji. Opozycja w demokracji jest potrzebna tak samo jak władza. Strona rządowa w Polsce nie chce opozycji, chce ograniczyć jej rolę, żeby nie powiedzieć - całkowicie odebrać jej prawo do istnienia. Słyszymy, że wypowiedzi Palikota to wyraz jego osobowości, mówi się, że on już taki jest, nic nie można z nim zrobić. Gdyby wypowiedzi tego typu padały z ust posłów Prawa i Sprawiedliwości, to jasne jest, że byłoby to uznane za język nienawiści. W przypadku Palikota nie jest to język nienawiści, a po prostu inteligencja, jakaś twórczość, oryginalność, działanie niekonwencjonalne. To jest kuriozalne zjawisko, które mnie przeraża. Media nie widzą tego, że zabija się opozycję. Teraz jeszcze tego nie "doceniamy", ale tworzy się ośrodek jednomyślności, zgody, którego celem jest stłamszenie obozu opozycyjnego.

Gdzie można szukać źródeł takiej retoryki?

- Do momentu, gdy żył prezydent Lech Kaczyński, było wiadomo, że dla PO wrogiem numer jeden był właśnie on, ponieważ wszystko wetował, na nic Platformie nie pozwalał i w ogóle ustawy jeszcze nie było, a już było wiadomo, że prezydent się jej sprzeciwi. Teraz cała agresja skumulowała się na PiS i na Jarosławie Kaczyńskim - jako na tych kontynuujących linię polityczną zmarłego prezydenta. Z przerażeniem stwierdzam, że media nie oczekują i nie domagają się od władzy konkretów, reform. Komorowski powielał hasła, których PO nie zrealizowała do tej pory. Trwa w Platformie śpiew kłamliwej piosenki. Społeczeństwo jest ogłupione i z podziwem, jak zaklęte, patrzy na to wszystko.

Można odnieść wrażenie, że jest przyzwolenie na taki język. Palikot dalej jest w Platformie, a na forum internetowym "Gazety Wyborczej" moderator pozostawia komentarze internautów typu: "Jarosław Kaczyński dla dobra Polski powinien zginąć 10 kwietnia"...

- Myślę, że mamy tutaj do czynienia z wyrywkową oceną w debacie politycznej. Panuje zasada: jeśli mój mówi, to mówi dobrze zawsze, jeżeli mówi przeciwnik, to cokolwiek powie, jest źle. Jeśli chodzi o media tzw. opiniotwórcze, takie jak "Gazeta Wyborcza" czy TVN, to nie mam już nawet jako politolog ochoty czytać czy oglądać ich publicystyki. Okazuje się bowiem, że debata publiczna jest w nich mylona z wiecem wyborczym. Chętnie przypomnę redaktorom naczelnym: mamy prezydenta, mamy rząd, który wycofuje się z obietnic, i nikt o tym w mediach nie mówi. Ludziom podaje się prymitywną papkę i wychodzi z założenia, że "głupi lud to kupi". To jest właśnie ta "putinizacja" mediów i społeczeństwa. Ucieka esencja życia politycznego przez taki styl debaty publicznej. Przestaje liczyć się to, że jest kultura polityczna, że istnieje coś takiego jak zadawanie pytań. Po dwudziestu latach mamy do czynienia z uwstecznieniem demokracji. Nie ma rozwoju, tylko regres. Polska rzeczywistość polityczna zaczyna przypominać czasy bolszewickie, tylko że w formie bardziej wyrafinowanej.

Skąd wzięła się teza o rzekomej metamorfozie Jarosława Kaczyńskiego - że na czas kampanii przeszedł jakąś metamorfozę, a teraz jakoby zrzucił tę maskę?

- Jarosław Kaczyński, jak już powiedziałem na początku, wykazał się ogromną klasą, ponieważ choć mógł, nie wykorzystał tematu Smoleńska w kampanii. Powiedział na początku, że musi w ogóle nastąpić zmiana po tragedii w politykach wszystkich opcji. Proponował wyciągnięcie mądrych wniosków z tego, co się stało. Mówił, że kampania ma się toczyć wokół kwestii programowych, wokół problemów w kraju tu i teraz. W Polsce problem procesu, który określam jako "putinizację", ogranicza rozliczanie działań rządu. W Ameryce wiceprezydent musi zwrócić pieniądze zdobyte w niejasny sposób na kampanię. W Polsce politycy mający taki "problem" są bohaterami i nikt ich z niczego nie rozlicza. W standardach naprawdę demokratycznych zachowania, które u nas są uznawane za normalne, byłyby od razu wypunktowane i ocenione we właściwy sposób, jako naganne, a w momencie pojawienia się jakichkolwiek wątpliwości, zostałyby wyciągane konsekwencje. Przypomnę tu sytuację z debaty w prawyborach na kandydata na prezydenta w PO. Radosław Sikorski powiedział wówczas, że można być niskim wzrostem, ale nie można być małym człowiekiem. Za taką wypowiedź w każdym normalnym państwie premier wywaliłby szefa MSZ, który nie szanuje władzy konstytucyjnej. Zostały stworzone fałszywe kanony poprawności i jednocześnie wrogości. Społeczeństwo w pewnej mierze daje na to placet. To wszystko świadczy o tym, że "charty" polityczne, takie jak Palikot, będą dalej funkcjonować i działać w stylu odbiegającym od standardów debaty publicznej.

Dziennikarze dosłownie rzucili się na Kaczyńskiego po tym, jak zdał relację ze Smoleńska dopiero po wyborach prezydenckich. A przecież tak naprawdę nie powiedział nic ponad to, co do tej pory było wiadome.

- Tutaj warto w ogóle skomentować, jak działają media w Polsce. W Ameryce media zawsze stały na straży wyciągania wszelkich afer na szczytach władzy, zaczynając od afery Watergate po wszelkie nadużycia finansowe. U nas media stają się tubą propagandową partii rządzącej. Nie rozliczają władzy z obietnic. Mit przemienionego Jarosława Kaczyńskiego był i jest potrzebny PO w walce o monopol władzy. Kaczyński nie daje się wciągnąć w PR według gry Platformy, a przecież to właśnie odpowiedni PR rządzi obecnie w Polsce.

Dziękuję za rozmowę.

Paulina Jarosińska.Nasz Dziennik