Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
17 sierpnia 2010
Tablica łaski
Tomasz Rakowski
„W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy państwa.”

Chyba tylko największy ignorant może stwierdzić, że ten tekst godnie opisuje największą po 1945 roku tragedię, która dotknęła nasze państwo. Bo czy tak naprawdę oddaje on hołd tym, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem? Nie. Ten napis mówi, że po jakiejś katastrofie (a kiedy i jakiej to już mniej istotne), w której (tak na marginesie) zginął Prezydent RP oraz elita polskiego parlamentaryzmu, wojskowości i społeczeństwa, przy harcerskim krzyżu czuwali Polacy. Zjednoczeni troską o losy państwa. O ironio!

Powiedzmy sobie szczerze - w kolejkach do Pałacu Prezydenckiego nie stali zajadli wrogowie Kaczyńskiego. Stali tam jego zwolennicy. Stali również ci, którzy czuli wyrzuty sumienia, w związku z tym, jak Prezydent był traktowany, jak może sami nie raz go traktowali. Ale nie uwierzę, że mógłby się tam znaleźć ktoś, kto nawet po śmierci Lecha Kaczyńskiego szczerze go nie znosił.

Ten ktoś nie stałby dziesięciu godzin tylko po to, żeby wejść na trzy minuty i przyklęknąć przy trumnach. Nie. Ale nie mówię, że plac przed Pałacem gromadził tylko tych, którzy odczuli autentyczną stratę. Przychodzili tam też inni ludzie. Z niektórymi z nich rozmawiałem na początku sierpnia pod Krzyżem. Mówili, że byli tutaj. Nie, w kolejce nie stali, bo po co. Ale byli. Widzieli. A czemu byli? Bo działo się coś ważnego, bo trzeba było być. A czy to była troska o państwo, ból? No cóż... Kiedy na wsi ktoś umiera, na pogrzeb idą prawie wszyscy jej mieszkańcy. Nie znaczy to, że wszyscy odczuwają stratę, która w większości wypadków dotyczy tak naprawdę jednej rodziny.

Los tak chciał, że o tym, jak upamiętnimy Prezydenta Kaczyńskiego i pozostałe ofiary katastrofy smoleńskiej decydują ci, którzy za jego życia byli jego najbardziej zagorzałymi przeciwnikami. Decydują ci, którzy dochodzenie oddali w ręce Rosji. Decydują ci, którzy potraktowali tę katyńską wizytę, jak prywatny lot turystyczny. Decydują ci, którzy nie potrafili zdobyć się na odwagę, aby przyznać, że popełnili wiele błędów. Decydują ci, którzy cieszą się z „poprawy stosunków” polskorosyjskich. Taka już ta fortuna niezrozumiała.

W tym wszystkim najbardziej niesprawiedliwe wydaje się potraktowanie wszystkich pozostałych 94 ofiar. Bo to, że solą w oku były te tłumy na Krakowskim Przedmieściu, że nie udało się storpedować pochówku na Wawelu, że na panwece spalił się plan wyrwania Krzyża rękami młodego ateisty – to wszystko od zawsze i nierozerwalnie wiązało się z Prezydentem Kaczyńskim. A przecież o nim nie powinniśmy pamiętać! Kult jednostki, mitologizacja!

Los na wieki złączył ze sobą wszystkich pasażerów owego feralnego lotu. Posłów PiS, PO, PSL i SLD. Wojskowych i załogę samolotu. Księży i Rodziny Katyńskie. Wierzących i niewierzących. Przyjaciół i nieprzyjaciół. Czy gdyby na pokładzie tego samolotu nie było Pary Prezydenckiej, to czy dziś nie mielibyśmy okazji przychodzić pod godny tego wydarzenia pomnik usytuowany w samym sercu naszej stolicy? Czy ktoś jest zdania, że Prezydent Kaczyński nie zrobiłby wszystkiego, aby taki pomnik postawić? Tylko pomnik. Bo o śledztwie, zaniedbaniach i arogancji już nie wspominam. Mało tego - zrobiłby to nawet Bronisław Komorowski. Ale cóż, zginęli razem. I właśnie z tego powodu, aby godnie uczcić ich pamięć trzeba dziś toczyć boje. Trzeba stać, pilnować, narażać się na ataki pijanych hord. Trzeba godzić się na bycie „fanatykiem, szantażystą, oszołomem”. Bo był wśród nich Prezydent. Prezydent wybrany w demokratycznych wyborach. Prezydent RP. Bo gdyby go tam nie było, wszystko wyglądałoby inaczej. Jakie to wszystko miałkie, jakie smutne...

W normalnym kraju, gdzie u sterów władzy są ludzie, którzy rozumieją znaczenie słów „patriotyzm, honor, duma, pamięć” nowy Prezydent rozpisałby międzynarodowy konkurs na pomnik, upamiętniający pamięć Prezydenta RP i wszystkich ofiar katastrofy. Zaprosiłby do kapituły konkursu rodziny ofiar, artystów, ludzi sztuki. Uszanowałby to, że to pod Pałacem Prezydenckim zbierali się Polacy i upamiętniłby *powód* tego czuwania właśnie tam, a pomnik postawiłby w innym prestiżowym miejscu w sercu Warszawy. Bo jest to wydarzenie właśnie takiej rangi. Rangi, która zasługuje na najwyższe honory. A nie na odsłanianą cichcem tabliczkę wielkości bombonierki. Bez udziału rodzin. Szybciej, szybciej. Byle mieć to z głowy. Chcieliście – macie.

Prezydent, który rozumiałby, że jest Prezydentem całej RP wyszedłby z propozycją, aby dzień 10 kwietnia ustanowić Dniem Pamięci. W tym dniu, rok po roku we wszystkich miastach w Polsce łopotałyby na wietrze biało-czerwone flagi. Taki Prezydent mógłby zrobić naprawdę wiele... Ale prezydent, którego wybraliśmy jest inny. Ten prezydent aprobuje i popiera budowę pomnika dla 22 anonimowych żołnierzy bolszewickich, którzy zginęli w czasie bitwy w sierpniu 1920 roku, zwanej potocznie „Cudem nad Wisłą”. Bitwy pomiędzy Polską a Rosją. Bitwy, która od lat jest gorzką pigułką dla rosyjskich historyków. I być może ten prezydent gotów jest razem z władzami Kremla ten pomnik odsłaniać.

Pomnik duży, masywny, składający się z 22 bagnetów, reprezentujacych każdego z żołnierzy oraz z krzyża prawosławnego wyrastającego spośród nich. Pomnik ze stali kwasoodpornej. Kunsztowny, artystyczny, z duszą, z przesłaniem. Pomnik, do którego gmina utwardziła drogę. Pomnik, do którego wojsko przerzuciło mostek przez pobliską rzeczkę. Prawdziwie godny pomnik. Z godną oprawą. Bo przecież tam zginęli żołnierze. Żołnierze, którzy ani nie szli wyzwalać Warszawy, ani nie przechodzili w pokojowym przemarszu atakować Niemiec. Żołnierze, którzy nie zginęli w nieszczęśliwych okolicznościach w podwarszawskich bagnach, z głodu, z choroby, z wycieńczenia. Żołnierze, którzy nie polegli walcząc z faszyzmem na polskiej ziemi i którzy mają swoje godne cmentarze w wielu miejscach naszego kraju. Nie. Ci żołnierze szli razem z bolszewicką armią w bardzo konkretnym celu – szli na Polskę.

I dzisiaj, po 90 latach doczekają się pomnika. Na polskiej ziemi. Czyż to nie jest jakiś potworny chichot historii? Jak przy tym pomniku wygląda ta tabliczka obok hotelu Bristol? Przypominają mi się tutaj słowa otwierające film „Waleczne serce” Gibsona – „Opowiem wam historię Williama Wallace’a. Historycy z Anglii powiedzą, że jestem kłamcą, ale historia jest pisana przez tych, którzy powiesili bohaterów.”

Tak, w tym miejscu zbierali się Polacy zjednoczeni troską o losy państwa. I tylko tyle... Na wieki, wieków. Jak się chce, szuka się sposobu, jeśli nie – szuka się powodu. Oni nie chcą żadnego pomnika, żadnego Krzyża, żadnej tablicy. I nie dlatego, że uważają, że jest to wydarzenie niegodne. Nie, jest bardzo godne. Ale na nieszczęście był tam znienawidzony Prezydent Kaczyński. A jemu pomników stawiać nie wolno. Nawet w asyście pozostałych ofiar. Jest tabliczka. To wystarczy.

Słyszałem komentarze w TV – „Jest na tablicy nazwisko Prezydenta Kaczyńskiego, jego małżonki. Jest Ryszard Kaczorowski, jest w końcu harcerski Krzyż i zryw narodowy – czego chcieć więcej?”. No właśnie. Może wystarczyło wmurować tablicę, która zawierałaby po prostu słowa „Kaczyński, małżonka, Kaczorowski, katastrofa, krzyż, naród”. Po co te czasowniki? Bo przecież chodzi tylko o konkretne słowa, prawda? A i tak cieszcie się, że tablica jest. Bo mogło jej nie być. I tyle. Bo my jej nie chcemy. „Każdy taki pomnik czy nawet tablica będą niepotrzebnym ustępstwem i uleganiem szantażowi” – komentował Stefan Niesiołowski.

A więc szantażyści pamięci o katastrofie smoleńskiej coś tam jednak ugrali. Państwo się ugięło. Konserwator zabytków wyjął skromny fragment fasady Pałacu spod żelaznych zasad niezmienialności i powstało miejsce pamięci. Wiwat! Czy może „zdrada”, jak krzyczą na forach uczestnicy „Akcji Krzyż”? A może fałsz? Bo ja w kolejce do Pałacu w kwietniu stałem. A pod ścianą sąsiadującą z hotelem Bristol nie byłem. Więc skąd tekst „W tym miejscu [...]”? Taki tekst powinien raczej unosić się nad Krakowskim Przedmieściem. A obok Kolumny Zygmunta proponuję wmontować na znak pamięci coś takiego: „W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, kolejka licznie zgromadzonych Polaków zjednoczonych bólem i troską o losy państwa zakręcała w stronę Pałacu Prezydenckiego.”

Analogiczne napisy można wmurować w chodnik „W tym miejscu czas oczekiwania wynosił od 10 do 15 godzin”, na fasadzie Biblioteki Rolniczej „W tym miejscu [...] korzystali za darmo z toalety.” Albo w kawiarniach „kupowali herbatę”, kioskach „kupowali znicze”, kwiaciarniach „kupowali kwiaty”. Można by też oznaczyć miejsce, gdzie tłum w końcu łączono w pary. Na pewno miałoby to swoją historyczną wartość. Nie mniejszą niż tabliczka obok Bristolu.

Premier Tusk „na wieść” o wmurowaniu tablicy (bo okazuje się, że nikt w całej stolicy o tym nie wiedział) odrzekł rozbrajająco, że dopatruje się w tym działaniu „gestu dobrej woli”. Bo przecież teraz już nikt nie powinien Komorowskiemu zarzucać, że tej dobrej woli nie ma. No bo przecież ma. Bo mógł Krzyż usunąć 3 sierpnia, a nie usunął. Bo mógł wyrwać go, korzystając z fasady Dominika Tarasa, ale niestety na jaw wyszyły te militarne zapędy młodego człowieka. No więc nie wyrwał, tylko jeszcze obstawił policją. Mógł tyle razy pozbyć się tej drzazgi w oku, a tego nie zrobił. Więc macie tę cholerną tabliczkę i się cieszcie. Pasuje? Przypomina mi się stary dowcip:

„W Dniu Dziecka Stalin występuje przed kamerami TV z dziećmi. Bierze je po kolei na kolana, zagaduje, częstuje cukierkami. Nagle jeden chłopczyk zaczyna głośno płakać. Stalin mówi, aby przestał, próbuje chłopca uspokoić. Ale dziecko dalej płacze. I nagle – trzask! – wódz narodu uderzył malca po twarzy, siny ze złości. Konsternacja. Kamery zmieniają ujęcia. Chwila ciszy. Pojawia się spiker. Patrzy głęboko w obiektyw i kiwając ze zrozumieniem głową podsumowuje – ‘A mógł zabić...’”.

No właśnie. A mógł zabić. Tak więc cieszmy się z tej tabliczki. Bo mogło jej wcale nie być. Bo tłum pod Krzyżem mógł zostać spacyfikowany, jeśli nie przez policję, to przez fanatycznych antykatolików, dla których Palikot „jest idolem i opoką w tych trudnych czasach”. Cieszmy się. Bo to duże ustępstwo wobec nas. To gest. A gest należy docenić. Bo na nic innego liczyć nie możemy. Bo to maks. A jeśli za miesiąc, nie daj Boże, w tragicznym wypadku zginą kolejni parlamentarzyści, ministrowie, wojskowi i jeśli będzie ich mniej niż 96 to niech nawet nikt nie sądzi, że Państwo Polskie będzie w stanie uczcić ich pamięć inaczej. Standardy zostały wyznaczone. Tak właśnie czci się Prezydentów, posłów, księży, generałów. W Polsce. Choć po cichu wierzę, że doczekamy jeszcze dnia, w którym zostanie odsłonięty pomnik Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zginął śmiercią tragiczną 10.04.2010, lecąc oddać hołd żołnierzom pomordowanym w Katyniu. I wiem, że ten pomnik będzie zawsze pełen świeżych kwiatów i palących się zniczy. Bo Prezydent się obroni. I tego właśnie się boicie.

Tomasz Rakowski
Gdańsk, 14 sierpnia