„W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób wśród nich
prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, obok
krzyża postawionego przez harcerzy gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy
państwa.”
Chyba tylko największy ignorant może stwierdzić, że ten tekst godnie opisuje największą po 1945
roku tragedię, która dotknęła nasze państwo. Bo czy tak naprawdę oddaje on hołd tym, którzy zginęli
w katastrofie pod Smoleńskiem? Nie. Ten napis mówi, że po jakiejś katastrofie (a kiedy i jakiej to już
mniej istotne), w której (tak na marginesie) zginął Prezydent RP oraz elita polskiego
parlamentaryzmu, wojskowości i społeczeństwa, przy harcerskim krzyżu czuwali Polacy. Zjednoczeni
troską o losy państwa. O ironio!
Powiedzmy sobie szczerze - w kolejkach do Pałacu Prezydenckiego
nie stali zajadli wrogowie Kaczyńskiego. Stali tam jego zwolennicy. Stali również ci, którzy czuli
wyrzuty sumienia, w związku z tym, jak Prezydent był traktowany, jak może sami nie raz go
traktowali. Ale nie uwierzę, że mógłby się tam znaleźć ktoś, kto nawet po śmierci Lecha Kaczyńskiego
szczerze go nie znosił.
Ten ktoś nie stałby dziesięciu godzin tylko po to, żeby wejść na trzy minuty i
przyklęknąć przy trumnach. Nie. Ale nie mówię, że plac przed Pałacem gromadził tylko tych, którzy
odczuli autentyczną stratę. Przychodzili tam też inni ludzie. Z niektórymi z nich rozmawiałem na
początku sierpnia pod Krzyżem. Mówili, że byli tutaj. Nie, w kolejce nie stali, bo po co. Ale byli.
Widzieli. A czemu byli? Bo działo się coś ważnego, bo trzeba było być. A czy to była troska o państwo,
ból? No cóż... Kiedy na wsi ktoś umiera, na pogrzeb idą prawie wszyscy jej mieszkańcy. Nie znaczy to,
że wszyscy odczuwają stratę, która w większości wypadków dotyczy tak naprawdę jednej rodziny.
Los tak chciał, że o tym, jak upamiętnimy Prezydenta Kaczyńskiego i pozostałe ofiary katastrofy
smoleńskiej decydują ci, którzy za jego życia byli jego najbardziej zagorzałymi przeciwnikami.
Decydują ci, którzy dochodzenie oddali w ręce Rosji. Decydują ci, którzy potraktowali tę katyńską
wizytę, jak prywatny lot turystyczny. Decydują ci, którzy nie potrafili zdobyć się na odwagę, aby
przyznać, że popełnili wiele błędów. Decydują ci, którzy cieszą się z „poprawy stosunków” polskorosyjskich.
Taka już ta fortuna niezrozumiała.
W tym wszystkim najbardziej niesprawiedliwe wydaje
się potraktowanie wszystkich pozostałych 94 ofiar. Bo to, że solą w oku były te tłumy na Krakowskim
Przedmieściu, że nie udało się storpedować pochówku na Wawelu, że na panwece spalił się plan
wyrwania Krzyża rękami młodego ateisty – to wszystko od zawsze i nierozerwalnie wiązało się z
Prezydentem Kaczyńskim. A przecież o nim nie powinniśmy pamiętać! Kult jednostki, mitologizacja!
Los na wieki złączył ze sobą wszystkich pasażerów owego feralnego lotu. Posłów PiS, PO, PSL i SLD.
Wojskowych i załogę samolotu. Księży i Rodziny Katyńskie. Wierzących i niewierzących. Przyjaciół i
nieprzyjaciół. Czy gdyby na pokładzie tego samolotu nie było Pary Prezydenckiej, to czy dziś nie
mielibyśmy okazji przychodzić pod godny tego wydarzenia pomnik usytuowany w samym sercu
naszej stolicy? Czy ktoś jest zdania, że Prezydent Kaczyński nie zrobiłby wszystkiego, aby taki pomnik
postawić? Tylko pomnik. Bo o śledztwie, zaniedbaniach i arogancji już nie wspominam. Mało tego -
zrobiłby to nawet Bronisław Komorowski. Ale cóż, zginęli razem. I właśnie z tego powodu, aby godnie
uczcić ich pamięć trzeba dziś toczyć boje. Trzeba stać, pilnować, narażać się na ataki pijanych hord.
Trzeba godzić się na bycie „fanatykiem, szantażystą, oszołomem”. Bo był wśród nich Prezydent.
Prezydent wybrany w demokratycznych wyborach. Prezydent RP. Bo gdyby go tam nie było, wszystko
wyglądałoby inaczej. Jakie to wszystko miałkie, jakie smutne...
W normalnym kraju, gdzie u sterów władzy są ludzie, którzy rozumieją znaczenie słów „patriotyzm,
honor, duma, pamięć” nowy Prezydent rozpisałby międzynarodowy konkurs na pomnik,
upamiętniający pamięć Prezydenta RP i wszystkich ofiar katastrofy. Zaprosiłby do kapituły konkursu
rodziny ofiar, artystów, ludzi sztuki. Uszanowałby to, że to pod Pałacem Prezydenckim zbierali się
Polacy i upamiętniłby *powód* tego czuwania właśnie tam, a pomnik postawiłby w innym
prestiżowym miejscu w sercu Warszawy. Bo jest to wydarzenie właśnie takiej rangi. Rangi, która
zasługuje na najwyższe honory. A nie na odsłanianą cichcem tabliczkę wielkości bombonierki. Bez
udziału rodzin. Szybciej, szybciej. Byle mieć to z głowy. Chcieliście – macie.
Prezydent, który
rozumiałby, że jest Prezydentem całej RP wyszedłby z propozycją, aby dzień 10 kwietnia ustanowić
Dniem Pamięci. W tym dniu, rok po roku we wszystkich miastach w Polsce łopotałyby na wietrze
biało-czerwone flagi. Taki Prezydent mógłby zrobić naprawdę wiele... Ale prezydent, którego
wybraliśmy jest inny. Ten prezydent aprobuje i popiera budowę pomnika dla 22 anonimowych
żołnierzy bolszewickich, którzy zginęli w czasie bitwy w sierpniu 1920 roku, zwanej potocznie „Cudem
nad Wisłą”. Bitwy pomiędzy Polską a Rosją. Bitwy, która od lat jest gorzką pigułką dla rosyjskich
historyków. I być może ten prezydent gotów jest razem z władzami Kremla ten pomnik odsłaniać.
Pomnik duży, masywny, składający się z 22 bagnetów, reprezentujacych każdego z żołnierzy oraz z
krzyża prawosławnego wyrastającego spośród nich. Pomnik ze stali kwasoodpornej. Kunsztowny,
artystyczny, z duszą, z przesłaniem. Pomnik, do którego gmina utwardziła drogę. Pomnik, do którego
wojsko przerzuciło mostek przez pobliską rzeczkę. Prawdziwie godny pomnik. Z godną oprawą. Bo
przecież tam zginęli żołnierze. Żołnierze, którzy ani nie szli wyzwalać Warszawy, ani nie przechodzili w
pokojowym przemarszu atakować Niemiec. Żołnierze, którzy nie zginęli w nieszczęśliwych
okolicznościach w podwarszawskich bagnach, z głodu, z choroby, z wycieńczenia. Żołnierze, którzy
nie polegli walcząc z faszyzmem na polskiej ziemi i którzy mają swoje godne cmentarze w wielu
miejscach naszego kraju. Nie. Ci żołnierze szli razem z bolszewicką armią w bardzo konkretnym celu –
szli na Polskę.
I dzisiaj, po 90 latach doczekają się pomnika. Na polskiej ziemi. Czyż to nie jest jakiś
potworny chichot historii? Jak przy tym pomniku wygląda ta tabliczka obok hotelu Bristol?
Przypominają mi się tutaj słowa otwierające film „Waleczne serce” Gibsona – „Opowiem wam
historię Williama Wallace’a. Historycy z Anglii powiedzą, że jestem kłamcą, ale historia jest pisana
przez tych, którzy powiesili bohaterów.”
Tak, w tym miejscu zbierali się Polacy zjednoczeni troską o
losy państwa. I tylko tyle... Na wieki, wieków.
Jak się chce, szuka się sposobu, jeśli nie – szuka się powodu. Oni nie chcą żadnego pomnika, żadnego
Krzyża, żadnej tablicy. I nie dlatego, że uważają, że jest to wydarzenie niegodne. Nie, jest bardzo
godne. Ale na nieszczęście był tam znienawidzony Prezydent Kaczyński. A jemu pomników stawiać
nie wolno. Nawet w asyście pozostałych ofiar. Jest tabliczka. To wystarczy.
Słyszałem komentarze w
TV – „Jest na tablicy nazwisko Prezydenta Kaczyńskiego, jego małżonki. Jest Ryszard Kaczorowski, jest
w końcu harcerski Krzyż i zryw narodowy – czego chcieć więcej?”. No właśnie. Może wystarczyło
wmurować tablicę, która zawierałaby po prostu słowa „Kaczyński, małżonka, Kaczorowski, katastrofa,
krzyż, naród”. Po co te czasowniki? Bo przecież chodzi tylko o konkretne słowa, prawda? A i tak
cieszcie się, że tablica jest. Bo mogło jej nie być. I tyle. Bo my jej nie chcemy. „Każdy taki pomnik czy
nawet tablica będą niepotrzebnym ustępstwem i uleganiem szantażowi” – komentował Stefan
Niesiołowski.
A więc szantażyści pamięci o katastrofie smoleńskiej coś tam jednak ugrali. Państwo się
ugięło. Konserwator zabytków wyjął skromny fragment fasady Pałacu spod żelaznych zasad
niezmienialności i powstało miejsce pamięci. Wiwat! Czy może „zdrada”, jak krzyczą na forach
uczestnicy „Akcji Krzyż”? A może fałsz? Bo ja w kolejce do Pałacu w kwietniu stałem. A pod ścianą
sąsiadującą z hotelem Bristol nie byłem. Więc skąd tekst „W tym miejscu [...]”? Taki tekst powinien
raczej unosić się nad Krakowskim Przedmieściem. A obok Kolumny Zygmunta proponuję wmontować
na znak pamięci coś takiego:
„W tym miejscu, w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób wśród nich
prezydent Lech Kaczyński z żoną i były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, kolejka
licznie zgromadzonych Polaków zjednoczonych bólem i troską o losy państwa zakręcała w stronę
Pałacu Prezydenckiego.”
Analogiczne napisy można wmurować w chodnik „W tym miejscu czas oczekiwania wynosił od 10 do
15 godzin”, na fasadzie Biblioteki Rolniczej „W tym miejscu [...] korzystali za darmo z toalety.” Albo w
kawiarniach „kupowali herbatę”, kioskach „kupowali znicze”, kwiaciarniach „kupowali kwiaty”.
Można by też oznaczyć miejsce, gdzie tłum w końcu łączono w pary. Na pewno miałoby to swoją
historyczną wartość. Nie mniejszą niż tabliczka obok Bristolu.
Premier Tusk „na wieść” o wmurowaniu tablicy (bo okazuje się, że nikt w całej stolicy o tym nie
wiedział) odrzekł rozbrajająco, że dopatruje się w tym działaniu „gestu dobrej woli”. Bo przecież teraz
już nikt nie powinien Komorowskiemu zarzucać, że tej dobrej woli nie ma. No bo przecież ma. Bo
mógł Krzyż usunąć 3 sierpnia, a nie usunął. Bo mógł wyrwać go, korzystając z fasady Dominika Tarasa,
ale niestety na jaw wyszyły te militarne zapędy młodego człowieka. No więc nie wyrwał, tylko jeszcze
obstawił policją. Mógł tyle razy pozbyć się tej drzazgi w oku, a tego nie zrobił. Więc macie tę cholerną
tabliczkę i się cieszcie. Pasuje? Przypomina mi się stary dowcip:
„W Dniu Dziecka Stalin występuje przed kamerami TV z dziećmi. Bierze je po kolei na kolana,
zagaduje, częstuje cukierkami. Nagle jeden chłopczyk zaczyna głośno płakać. Stalin mówi, aby
przestał, próbuje chłopca uspokoić. Ale dziecko dalej płacze. I nagle – trzask! – wódz narodu uderzył
malca po twarzy, siny ze złości. Konsternacja. Kamery zmieniają ujęcia. Chwila ciszy. Pojawia się
spiker. Patrzy głęboko w obiektyw i kiwając ze zrozumieniem głową podsumowuje – ‘A mógł
zabić...’”.
No właśnie. A mógł zabić. Tak więc cieszmy się z tej tabliczki. Bo mogło jej wcale nie być. Bo tłum pod
Krzyżem mógł zostać spacyfikowany, jeśli nie przez policję, to przez fanatycznych antykatolików, dla
których Palikot „jest idolem i opoką w tych trudnych czasach”. Cieszmy się. Bo to duże ustępstwo
wobec nas. To gest. A gest należy docenić. Bo na nic innego liczyć nie możemy. Bo to maks. A jeśli za
miesiąc, nie daj Boże, w tragicznym wypadku zginą kolejni parlamentarzyści, ministrowie, wojskowi i
jeśli będzie ich mniej niż 96 to niech nawet nikt nie sądzi, że Państwo Polskie będzie w stanie uczcić
ich pamięć inaczej. Standardy zostały wyznaczone. Tak właśnie czci się Prezydentów, posłów, księży,
generałów. W Polsce.
Choć po cichu wierzę, że doczekamy jeszcze dnia, w którym zostanie odsłonięty pomnik Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego, który zginął śmiercią tragiczną 10.04.2010, lecąc oddać hołd żołnierzom
pomordowanym w Katyniu. I wiem, że ten pomnik będzie zawsze pełen świeżych kwiatów i palących
się zniczy. Bo Prezydent się obroni. I tego właśnie się boicie.
Tomasz Rakowski Gdańsk, 14 sierpnia |