Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
23 listopada 2010
Nie tylko o celibacie
druga część rozmowy W. Wnuka z ks. prof. Nowosadem
Link do pierwszej części rozmowy

Ostatnie dzieje anglikanizmu, mniej więcej od lat 90-tych są trudnym dla nich okresem. W latach 90-tych doszło do poważnych debat w Kościele anglikańskim w Anglii na temat dopuszczenia kobiet do święceń kapłańskich, co zaaprobowano w r. 1992 i po kilku latach zaczęto tę praktykę stosować w Anglii. Wówczas pojawiła się pierwsza dość duża fala konwersji wśród anglikanów w Anglii - wśród osób swieckich jak i duchownych, w tym kilku biskupów. Duchowni, którzy przeszli do Kościoła katolickiego "wtopili się" w istniejącą praktykę. Obecny problem - już globalny, w skali światowej - w całej tzw. wspólnocie anglikanskiej, związany jest z tym, co zaszło niedawno w Stanach Zjednoczonych, kiedy pewna grupa biskupów anglikańskich w USA (zwanych tam episkopalnymi) wyświęciła w 2003 r. na biskupa mężczyznę-księdza, żyjącego w związku homoseksualnym z drugim mężczyzną, który zresztą wcześniej opuścił żonę i dzieci (był żonaty i miał rodzinę).

Biskup New Hampshire Gene Robinson stał się powodem bardzo głębokich podziałów w anglikanizmie (*patrz przypis - WW). Potem, w niektórych wspólnotach anglikańskich w Kanadzie wprowadzono ryt błogosławienia związków homoseksualnych - jakby małżeństw religijnych dla homoseksualistów (tylko lepiej tak tego nie nazywać). To spowodowało, że liczne grupy duchownych, biskupów, ludzi świeckich, ale zwłaszcza biskupów z różnych stron świata zaczęły przeciw temu protestować. Wyrazem tego protestu jest to, co stało się w ub. roku w lecie, kiedy anglikanie mieli swoją kolejną konferencję w Lambeth w Londynie (odbywają się one mniej-więcej co dziesięć lat), konferencję grupującą biskupów anglikańskich z całego świata. Nie przyjechało na nią ok. 300 biskupów, czyli 1/3 wszystkich biskupów, na znak protestu przeciw temu, co stało się w Ameryce Północnej.

Nieobecni biskupi zorganizowali swoją oddzielną konferencję, gdzie domagali się, żeby biskupi episkopalni z USA wycofali się z tego, co zrobili. Oni wprost mówią, aby się nawrócili, bo naruszyli naukę Bożą, Pisma Święte, naukę Kościoła itd. formalnie dopuszczając osoby żyjące w związkach homoseksualych do funkcji kościelnych, czy uznając błogosławienie związków homoseksualnych.

Jak się wydaje, biskupi nie godzący się na to zwrócili się do Ojca Świętego z zapytaniem o to, czy możliwe byłoby, aby duża grupa Kościoła anglikańskiego przeszła do Kościoła katolickiego, wyznając wiarę katolicką, ale zachowując swe ryty i tradycje. Benedykt XVI, po dłuższym rozeznaniu sprawy, wydał akt prawny, który - jak pan redaktor wspomniał - ułatwia czy umożliwia anglikanom przejście na większą skalę do Kościoła katolickiego. Chodzi o to, że Kościół katolicki, Ojciec Święty - wychodząc naprzeciw oczekiwaniom anglikanów - gotów jest zgodzić się na zachowanie przez anglikanów ich niektórych tradycji liturgicznych. Wynika to z odmiennego sposobu ich modlitwy, rytu liturgicznego - choć nie są to różnice drastyczne. Z nieoficjalnych informacji można wywnioskować (gdyż nie wiemy na pewno, bo takich oświadczen nie było), że może dojść do fali dużej konwersji na katolicyzm wśród Kościoła anglikańskiego, włączajac anglikanów w prowincji australijskiej. Liczb nie znamy, ale to może zacząć dokonywać się wkrótce.

Inną z istotnych kwestii różniacych katolicyzm i inne wiary (protestantyzm, anglikanizm czy prawosławie) jest celibat księży. Jest to temat z lubością dosłownie wałkowany przez dzisiejsze media - szczególnie w kontekscie molestowania nieletnich czy afer i ekscesów seksualnych. Będąc w Polsce we wrześniu słyszałem złośliwy kawał. Rozmawia dwóch proboszczów: - Jak myślisz, kiedy celibat zostanie zniesiony? Odpowiada drugi: - Myśle, że my tego, niestety, nie dożyjemy, ale nasze dzieci z pewnością tak. Wiemy, że i Jan Paweł II i kard. Ratzinger w przeszłości stanowczo potwierdzili ważkość celibatu. Czy i w tym względzie zanosi się na jakąś zmianę w przyszłości?

To rzeczywiście złośliwy żart. Ale wracając do kwestii i mówiąc poważnie. Kościół uznał, że praktyka celibatu osób duchownych jest wartością niezwykle cenną i odwołuje się wyraźnie do nauki samego Pana Jezusa, zwłaszcza do tych jego słów, kiedy mówi, że niektórzy dla królestwa Bożego pozostają sami. Celibat, który z czasem dopiero stał się praktyką w Kościele katolickim, łacińskim. Warto dodać, że i innych obrządkach, tradycjach w Kościele katolickim, np. obrządku wschodniego, unickiego, celibat nie jest praktyką obowiązkową dla duchownych. Jakkolwiek warto i to powiedzieć, że duchowni w np. kościele greko-katolickim mogą się żenić, ale muszą to zrobić przed święceniami kapłańskimi, które przyjmują. Otóż praktyka celibatu należy do zakresu dyscypliny kościelnej, to nie jest domena prawd wiary, ale to prawda, że zarówno Jan Paweł II jak i Benedykt XVI uznali jego znaczenie. Tu warto zacytować Jana Pawła II, który zaraz na początku swego pontyfikatu, w jednym z listów do kapłanów (a Jan Paweł II takie listy pisał co roku, na Wielki Czwartek) odniosł się do i tego zagadnienia i napisał, że Kościół ma świadomość, że skarb celibatu przechowywany jest w kruchych, glinianych naczyniach, ale Kościół ma ciągle pełną świadomość, że jest to jednak skarb.

Są ku temu poważne racje teologiczne, zaś strona praktyczna celibatu i jego znaczenie dla np. duszpasterstwa itd. jest sprawą oczywistą. Ale chodzi tutaj o coś więcej, o idee samego Chrystusa, która mówi, że zwłaszcza kapłan, który jest posłany, żeby reprezentować Chrystusa na ziemi, jego słowo głosić, by również - na tyle, na ile to potrafi - dawał świadectwo w dążeniu do tego, w co sam uwierzył. Żeby w ten sposób dawać znak wszystkim wiernym (sobie też!), przybliżać ludziom, ukazywać im rzeczywistość wieczną, czyli tę, do której zmierzamy, czyli Niebo, gdzie - jak Pan Jezus mówił - ludzie się nie żenią ani nie wychodzą zamąż. W tym sensie to co czasami słyszymy w mediach, o czym pan redaktor wspomniał - tzn. że ta praktyka celibatu, ta stara praktyka, może nie ma już sensu w dzisiejszym świecie, że dochodzi do wypadków - godnych ubolewania! - kiedy czasami niektórzy nadużywają swoich urzędów kapłańskich i zachowują się w sposób bardzo grzeszny, że może przyszedł czas, aby to znieść. Otóż nie wydaje się, aby to była rozumna, słuszna analiza tego zjawiska.

Niektorzy argumentują dzisiaj, że celibat nie jest potrzebny, bo gdyby go nie było to mielibyśmy więcej powołań, gdyż czasem ktoś chce zostać księdzem ale odstrasza go celibat. Mają konflikt, bo czują powołanie, a nie mogą zostać duchownymi itd. Teza jest problematyczna. Otóż powołania - jeśli pojawiają się wśród wiernych, w domach katolickich wśród wierzących - świadczą raczej o dojrzałości wiary w takim domu, w takiej rodzinie, a nie zależą od celibatu. We wspólnotach eklezjalnych, kościelnych wśród chrześcijan - protestantów poreformcyjnych, celibat nie był uważany za wartość (tj. duchowni mogą się żenić), ale to nie znaczy, że tam nie ma kryzysu z powołaniami. Odrębną kwestią jest jeszcze i to, że w całym chrześcijaństwie poreformacyjnym, wśród protestantów, kapłaństwo przestało być kapłaństwem sakramentalnym (zmieniono nauczanie Kościoła na ten temat), stąd mówi się o pastorach a nie o kapłanach.

Podsumowując chcę wyrazić me przekonanie - podkreślam, że tak mówił Kościół, tak mówił papież Benedykt XV nie tak dawno - że ciągle uważamy praktykę celibatu za bardzo cenną i wartościową, jeśli chodzi o kontekst życia kapłańskiego, służbę kapłańską, duszpasterstwo itd., nawet jeśli jest to trudne wyzwanie - dzisiaj rzadko rozumiane - czasami atakowane czy krytykowane. Nie sądzę, żeby Kościół z tego zrezygnował, jakkolwiek Kościół na świadomość, że przechowuje ten skarb w naczyniach glinianych. Także osoby duchowne mogą okazać się osobami grzesznymi, bo wszyscy takimi jesteśmy. Ale to nas nie zwalnia z dążenia do świętości, do tego żeby strzec tego skarbu, żeby się o ten skarb troszczyć. My duchowni mamy taki obowiązek i wszyscy wierni mają taki obowiązek. Jakkolwiek musimy też rozumieć, że kiedy przychodzi słabość i grzech, to trzeba z jednej strony nawrócenia, a z drugiej też i wsparcia, także wspólnoty. Żeby w tych trudnych sytuacjach pomóc sobie, podnieść się i dalej służyć Bogu. Bo do Boga i wieczności jesteśmy ostatecznie wezwani i mamy sobie w tym nawzajem pomagać. Duchowni wiernym a wierni duchownym.

Zahaczę wobec tego właśnie o wiernych. Nie jest tajemnicą, że instytucja monogamicznego małżeństwa - ten fundament społeczeństwa i naszej wiary - przeżywa obecnie głęboki kryzys. Np. abp Kazimierz Nycz, metropolita warszawski stwierdził niedawno, że dziś świat chce budować małżeństwo i rodzinę na innym fundamencie niż sakrament, czy natura mężczyzny i kobiety, chce wprowadzić instytucje, które zdają się być równie usprawiedliwione. Nie oznacza to, że arcybiskup to popiera. Stwierdził po prostu pewien fakt. Rok 1989 przyniósł Polakom względną wolność, ale też zmienił częściowo ich mentalność, co da się zauważyć choćby w kontekście radykalnego feminizmu, wzrostu ilości związków partnerskich czy promocji związków jednopłciowych. Wiemy, że ilość rozwodów rośnie, jest coraz więcej małżeństw powtórnych, rodzin adopcyjnych czy alternatyw paralelnych do naszej definicji rodziny (takich jak konkubinat, bezdzietność z wyboru, komuny rodzinne, czy grupy homoseksualne).W pewnym stopniu przyczyna tego jest chyba globalizacja, zmuszająca ludzi do większej wydajności pracy (stresy), dłuższego dnia pracy (kosztem czasu z rodziną), mobilności za miejscem pracy. Rodziny się rozdzielają, rozłąka często je niszczy. Ale nie można obwiniać globalizacji o to wszystko. Jak Kościół widzi to zagrożenie dla wiary i przyszłości Kościoła poprzez odchodzenie od sakramentalności małżeństwa do jego instytucjonalizacji ?

To jeden - jak rozumiem - z newralgicznych i najważniejszych problemów przed jakimi staje Kościół, ale też i współczesne społeczeństwo. Z jednej strony narastająca kruchość związku małżeńskiego, a z drugiej strony - gorzej - bo dochodzi dzisiaj do bardzo poważnych prób redefinicji małżeństwa i rodziny. Próbuje się przypisywać nazwę małżeństwa np. związkom jednopłciowym, homoseksualnym. Takie próby sa, i nie tylko mają miejsce w mediach, czy tylko w mentalności ludzkiej, ale także w konkretnym prawodawstwie tworzonym w różnych krajach. Problem jest niewątpliwie bardzo poważny, bo obrazuje pewien trend, głęboki, idący w poprzek całego świata. Globalizacja, wspomniana przez pana, umożliwia łatwiejsze przenoszenie się tego trendu, idei, przekonań. Być może nie jest przyczyną tych zjawisk, ale z pewnością umożliwia ich szybkie przenoszenie. Ten trend - jak się wydaje - sięga spraw jeszcze poważniejszych.

Kościół miał świadomość już dawno, że tego typu zjawiska się pojawiają i narastają. Ciekawe, że kiedy Jan Paweł II kończył tzw, Rok Różańca (był taki przed kilkoma laty, kiedy Ojciec Święty prosił o to, żeby się na różańcu więcej modlić), papież podczas oficjalnego przemówienia na Watykanie zamykającego ten Rok, powiedzial: Rok Różańca się zakończył, ale ja was proszę (tu zwracał się do nas wszystkich): bierzcie ten różaniec do ręki kiedy tylko możecie, módlcie się na nim, macie różne swoje intencje i sprawy, ale chciałbym wam polecić dwie intencje moje, które w sercu szczególnie noszę. Po pierwsze módlcie się o pokój na całym świecie, bo ciągle jest tyle na świecie niepokójów, wojen itd. A drugą mają intencją jest: módlcie się za rodziny, bo rodzina, małżeństwo, to jest ta rzeczywistość dla nas szczególnie ważna. Tam się człowiek rodzi, przychodzi na świat, tam się uczy życia.

Wydaje się, że tego typu przemiany w mentalności, zachowaniach w kulturze współczesnej są związane z naruszeniem prawdy o małżeństwie, a przez to i rodziny. Naruszają one szczególnie ważne miejsce w życiu ludzkim. Dlatego jest to niewątpliwie bardzo groźne. To sięga jeszcze głębiej. Mianowicie, np. te wszystkie problemy związane z kruchością, kryzysem małżeństwa, coraz częstszym rozpadaniem się związków małżeńskich, chyba można by nazwać jakimś ogólnym kryzysem miłości. Ludzie dzisiaj jakby coraz częściej wydają się być niezdolni do miłości, która jest wierna i wyłączna na zawsze. Jan Paweł II, jeszcze jako młody biskup, uczył szczególnie i mówił, że miłość rodzi odpowiedzialność, że kiedy mówię słowo "kocham" do drugiego człowieka - w sposób dojrzały, świadomy, dobrowolny - i to mnie np. prowadzi do ołtarza, kobietę i mężczyznę razem, to mówię to na zawsze, a nie na jakiś czas. Nie mogę za rok lub dwa powiedzieć, że już nie kocham, że mi przeszło.

W tym sensie dojrzałe słowo "kocham" jest słowem chyba nieodwołalnym. Gdzieś tę zdolność do miłości dojrzałej, wiernej, wyłącznej, nieodwołalnej współczesny człowiek jakby zagubił. To jedna rzecz. A drugim poważnym problem są próby tzw. redefinicji małżeństwa i nazywanie małżeństwem związków homoseksualnych czy tzw. związków mnogich - próby dotyczące koncepcji człowieka.

Niektórzy przecież mówią, a dlaczego tylko dwie osoby? Dlaczego nie pieć albo cztery? W konfiguracji dowolnej. Nie chodzi tu o wielożenność mężczyzn, tylko o każdy możliwy układ. Głoszący tego typu poglądy uważają, że wszystko jest dopuszczalne i możliwe, że możemy sobie małżeństwo inaczej nazwać. Tu dochodzimy do punktu, gdzie należy zapytać: a właściwie kim jest czlowiek? Czy to coś znaczy, że ktoś jest mężczyzną czy kobietą? Czy to nic nie znaczy? Są tacy, którzy głoszą, że to nic nie znaczy, to tylko płeć na poziomie tzw. biologicznym. Ważniejsza jest płeć na poziomie kulturowo-społecznym. Ważne jest to, kim ja siebie czynięe i kim chcę być w życiu dorosłym. I dlatego wyznawcy tego typu poglądów mówią, że tak na dobrą sprawęe płci na poziomie kulturalno-społecznym, tzw. gender, jest co najmniej pięć. Wszystko jest dozwolone i dowolne, a nie zdeterminowane. Mogę sobie wybrać rolę jaką chcę grać. W tym sensie cała ta debata toczy się wokół tego, co Jan Paweł II nazwał sporem o człowieka. Dokonuje się w obecnej kulturze spór o prawdę o człowieku. Zakłamuje się to, co nazywam prawdą obiektywną.

Temu wszystkiemu towarzyszy także odrzucenie lub odwrócenie całej wiary i tego, co wiara Boża mówi nam o człowieku. Dla nas fundamentalnym przesłaniem są pierwsze karty pisma świętego, Księgi Rodzaju. Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę - i to coś znaczy. I Bóg tę prawdę stworzenia wpisał w mężczyznę i kobietę. Jezus powie, że mężczyzna i kobieta w pewnym momencie życia opuszczą matkę i ojca, rodziców, i łączą się w sobie i stanowią jedno. Za tym się kryje szczególne przekonanie, które odczytujemy jako prawdę Bożą, zamysł Boży, który trzeba przyjąć. To właśnie relatywizm i redefinicja - fundamentalnie sprzeczna z prawdami wiary chrześcijańskiej - powodują kruchość małżeństwa.

Czasami odnoszę wrażenie, że niektórzy aktywiści-awanturnicy wręcz walczą z biologią.

Tak, to prawda, tak można powiedzieć.

Dam księdzu wkrótce odpocząć. Przedostatnie pytanie. Parę lat temu arcybiskup Stanisław Wielgus, wieloletni rektor KUL-u, który rozbudował, zreformował i rozwinął tę uczelnię wspaniale oraz zapewnił jej stałe źródła finansowania, został bardzo publicznie i boleśnie napiętnowany przez byłego premiera oraz obecnego prezydenta. Dla mnie było to w pewnym sensie średniowieczne stawianie pod pręgierzem. Co - jako specjalista od spraw etycznych i moralnych - sądzi ksiądz o tej sprawie?

Księdza Stanisława Wielgusa, kiedyś dla mnie profesora, a dzisiaj arcybiskupa, znam od kilkudziesięciu lat. Był moim profesorem, gdy byłem w seminarium lubelskim i studiowałem na KUL-u. Uczył mnie historii filozofii, potem został rektorem uniwersytetu, w którym i ja zostałem zatrudniony jako nauczyciel akademicki. Jako o profesorze, rektorze, prowadzącym nasz uniwersytet, rzeczywiście w bardzo trudnym czasie, na początku zwłaszcza lat 90-tych, o arcybiskupie Stanisławie Wielgusie mogę mówić tylko dobrze. To człowiek szczerze oddany Kościołowi, sprawie Bożej i uniwersytetowi, który prowadził tyle lat. A cały ten problem, o którym pan wspomina, problem nabrzmiały, rzeczywiście bardzo głośny w mediach, myślę, że sięga czegoś jeszcze głębszego, z czym jakoś w Polsce nie możemy sobie poradzić. Z tą przeszłością czasów komunistycznych i - konkretnie mówiąc - archiwami IPN-u, które są dokumentami zapisanymi przez - jak wiadomo - służby bezpieczeństwa (ubeckie czy esbeckie) minionego okresu. I wydaje się, że mamy z tym problem, jak to wszystko odczytać.

Otóż to ciekawe, że kiedy Benedykt XVI był w Polsce, przyjechał z pielgrzymką, co dobrze pamiętamy, odniósł się także i do tej kwestii. Dyskretnie i delikatnie, ale dość wyraźnie powiedział, że kiedy dzisiaj sięgamy do tamtych wydarzeń, tamtych sytuacji i próbujemy wydawać sądy, to musimy - jeśli chcemy to czynić w prawdzie - uwzględniać kontekst tamtego czasu. Zresztą powinniśmy cały czas pamiętać, że kiedy kiedykolwiek wydajemy sądy, to musimy uwzględniać kontekst czasu, miejsca i akcji.

Nie czuję się kompetentny, żeby oceniać kontekst tamtego czasu. Ja nie wiem, jak wtedy młody ks. Wielgus czy potem student i profesor, w tych rozmaitych sytuacjach doświadczał tamtejszej rzeczywistości. Znam trochę opowieści różnych księży, którzy mieli do czynienia z panami z różnych państwowych komunistycznych urzędów, którzy przychodzili i rozmawiali z księżmi o sprawach rozmaitych, tylko po to, żeby jakoś ich kontrolować, potem uzależnić, a jeśli się udało, to także niszczyć. To problem bardzo trudny do rozwiązania w dzisiejszej Polsce. Wydaje mi się, że pewnie warto powtórzyc pewną opinię, jaką zasłyszałem kiedyś w telewizji. Że całe te archiwa IPN-owskie, te esbeckie papiery, które przecież nie były pisane dla prawdy, tylko dla niszczenia społeczeństwa, Kościoła, konkretnych osób, najlepiej byłoby spalić.

Oczywiście, że spalić ich nie można. Nie tylko dlatego, że są rozproszone, ale także dlatego, że te wszystkie dokumenty są świadectwem zbrodni tamtego ustroju na narodzie polskim i na Kościele polskim. Trzeba się tym na serio zająć, trzeba to umiejętnie analizować, ale trzeba tu i mądrości i kompetentnego przygotowania, ale też i troski, żeby na podstawie dokumentów wyrwanych z kontekstu, nie formułować dzisiaj sądów, które będą bolesne czy krzywdzące.

Pochodzi ksiądz ze wschodniej Polski, z Zamościa. Jak ocenia ksiądz różnice w tempie rozwoju Polski A (tzn. tej na zachód od Wisły, która dzięki funduszom z Unii idzie do przodu jak burza) i Polski B, która jest głównie tranzytem dla TIR-ow jadących ze wschodu?

Tak, tak się mówi czasami. Polska A i B. Ta wschodnia to właśnie B. To prawda, że kontrast jest. Widać dużo więcej inwestycji w zachodniej Polsce. Mniej tych inwestycji u nas. Ale może jest dobrze, że jest rozmaitość w kraju. Że nie wszędzie jest wielki przemysł. Widzę to u siebie w Zamościu, na przepięknym Roztoczu, na lubelszczyźnie, że bardzo wielu Polaków, z Warszawy albo jeszcze dalej z Gdańska czy Poznania, przyjeżdża do nas na wakacje. Bo u nas jeszcze spokój, cicho, czyste powietrze, prawdziwy, normalny las. To jeden aspekt tej sprawy. Z drugiej strony, w Lublinie na wszystkich dużych wyższych uczelniach - a mamy ich pięć - łącznie mamy prawie 100 tys. studentów. To bardzo dużo. Jednym z problemów jaki maja absolwenci jest to, że u nas z trudem znajdują potem pracę i dlatego wielu z nich wyjeżdża z naszego regionu szukać pracy gdzieś indziej. Inwestycji rzeczywiście jest mniej, ale coś się jednak dzieje. Z przemysłem jest gorzej, ale infrastruktury buduje się coraz więcej. Władze szukają sposobu na poprawienie stanu cywilizacyjnego naszej części Polski, choć jest jeszcze dużo do zrobienia. Tak czy inaczej, bardzo zapraszam - także na odpoczynek - naszą Polonię, naszych słuchaczy i czytelników na lubelszczyznę czy zamojszczyznę, na Roztocze.

Wspomniał ksiądz, że wybiera się także do Nowej Zelandii. Życzę wobec tego powodzenia w pracy duszpasterskiej, akademickiej i administracyjnej. Dziękuję bardzo za rozmowę. Szczęść Boże.

Bardzo dziękuje panie redaktorze. Bardzo dziękuje państwu za uwagę. Serdecznie z KUL-u wszystkich pozdrawiam i serdecznie dziękuje za wszystko, co otrzymaliśmy. Szczęść Boże!

*) W grudniu 2009 r. episkopalna diecezja Los Angeles, skupiająca 70 tys. wiernych anglikańskich, spośród 6 kandydatów wybrała i wyświęciła na biskupa 55-letnią Canon Mary Glasspool, żyjącą w jawnym związku z inną kobietą od 1988 r. Podczas swej konwencji narodowej w lipcu br., Kościół Episkopalny w USA (skupiający ponad 2 miliony wiernych) zniósł wcześniejsze moratorium na wyświęcanie biskupów-gejów. (przyp. WW)